"Szukając Vivian Maier", John Maloof, Charlie Siskel
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temu“Szukając Vivan Maier” zdobywa światowe kina zapowiadany jako następca (i jednocześnie żeńska wersja) głośnego ”Sugar Mana”. Fanów Sixto Rodriqueza ostrzegam: to jednak nieco inne kino. Bardziej europejskie (chociaż zrealizowane w USA). A więc wierne faktom, dalekie od manipulacji, nie posiłkujące się scenariuszową fikcją. Kino inne, ale – powiedzmy to od razu – równie znakomite.
“Szukając Vivan Maier” zdobywa światowe kina zapowiadany jako następca (i jednocześnie żeńska wersja) głośnego ”Sugar Mana”. Fanów Sixto Rodriqueza ostrzegam: to jednak nieco inne kino. Bardziej europejskie (chociaż zrealizowane w USA). A więc wierne faktom, dalekie od manipulacji, nie posiłkujące się scenariuszową fikcją. Kino inne, ale – powiedzmy to od razu – równie znakomite.
Buszujący po targach staroci John Maloof kupuje (za przysłowiowe parę groszy) pudła pełne starych negatywów. Wywołane zdjęcia okazują się zjawiskowe, prezentująca je wystawa odnosi wielki sukces. Najpierw lokalny, później światowy. Jednocześnie Maloof próbuje dowiedzieć się czegoś więcej na temat (zmarłej przed kilkoma laty) autorki. Więcej nie zdradzę, ale zapewniam: jej historia jest naprawdę niesamowita.
„Szukając Vivian Maier” ma rzadką zaletę: z łatwością połączy gusta bardzo różnych widzów. Festiwalowych kinomaniaków sprowokuje, by pytać o naturę aktu twórczego (czy musi być aż tak bezinteresowny i bezkompromisowy?), analizować (częstą w gruncie rzeczy) rozbieżność pomiędzy osobą artysty i wymową jego dzieła. Fani fotografii znajdą tu przepiękne kadry; feministki potwierdzenie, że o prawo do wypowiedzi (także artystycznej) warto było walczyć. Nie zawiodą się też zwolennicy dokumentów: „Vivian” to świetnie opowiedziana historia, pełna charakterystycznej dla tego gatunku dwuznaczności (czy Maier życzyłaby sobie takiego filmu? Czy nie chodzi tu jedynie o promocję zbioru, do którego pełne prawa posiada Maloof?). Ważne, że twórcy zadbali też o perspektywę tzw. zwykłych (a więc nastawionych na rozrywkę) widzów. Maloof i Siskel sprytnie wykorzystali wszechobecną tu tajemnicę: ich obraz chwilami przypomina rasowy thriller, kiedy indziej wzruszający (ale nigdy łzawy) melodramat. Ogląda się to świetnie.
Celowo unikam szczegółów, bo (podobnie jak w przypadku wspomnianego „Sugar Mana”) warto pozwolić, by „Vivian Maier” Was zaskoczyła. Im mniej będziecie wiedzieli, tym większą frajdę sprawi Wam wizyta w kinie. A frajda – zaręczam - jest niebagatelna. Po projekcji warto też (póki co w warszawskiej Leica Gallery, ale w planie są kolejne miasta) obejrzeć wystawę prac tajemniczej artystki. Podobnie jak film Maloofa i Siskela: robi duże wrażenie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze