„Robin Cook”, Ciało obce
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuThriller medyczny. Cook stosunkowo szybko odkrywa karty. Dowiadujemy się, kto jest łotrem, czego pragnie i jakimi metodami zrealizuje łajdackie cele. Książka posiada mnóstwo zalet. Walor egzotyki, opis warunków życia w Indiach i zasad funkcjonowania tamtejszej opieki medycznej jest nie do przecenienia. Ale jest ona niezwykle nudna. Jedyną emocją, jaką wywołuje, jest złość na zmarnowanie przyzwoitego materiału. Może to wina języka?
Niezbyt często informację o śmierci naszych bliskich podaje CNN. Taka przykrość spotkała Jennifer, studentkę medycyny, której babcia zeszła na serce w indyjskim szpitalu. Kłopot w tym, że prawdopodobieństwo zawału było znikome, na domiar złego, ktoś w tych Indiach wyraźnie łże. Jennifer wyrusza więc w podróż chcąc dociec prawdy. Równolegle rozgrywa się wątek szpiegowski: Amerykanie nie bardzo chcą, żeby ich obywatele leczyli się w Indiach, gdzie ceny zabiegów są czterokrotnie niższe, organizują więc oddział szpiegów w fartuchach pielęgniarek. Zadaniem dziewczyn jest wynalezienie jakichś nieprawidłowości. Wynikła z niedbalstwa lub złej woli śmierć pacjentki akurat się nada. Szybko okazuje się, że przerobienie szpiega na mordercę nie stanowi wielkiego kłopotu.
Cook stosunkowo szybko odkrywa karty. Dowiadujemy się, kto jest łotrem, czego pragnie i jakimi metodami zrealizuje łajdackie cele. Zamiast zagadki interesująca ma być sama intryga oraz sposób, w jaki Jennifer rozwikła medyczno-korporacyjny spisek, w jaki sposób rozwiąże relację z dziewczyną, która zabiła jej babcię i czy jej facet rzeczywiście jest takim skończonym draniem, na jakiego wygląda. Całość układa się w znajomą wszystkim opowieść o złowrogich, potężnych ludziach zdolnych do dowolnej zbrodni w imię pieniądza. Przeciwstawiają się im nieliczni, ale reguła thrillera właśnie nielicznym sprzyja.
Książka Cooka, literackiego wyrobnika, tłukącego powieść za powieścią posiada mnóstwo zalet. Walor egzotyki, opis warunków życia w Indiach i zasad funkcjonowania tamtejszej opieki medycznej jest nie do przecenienia, jeśli oczywiście uznamy, że amerykański pisarz czegoś tam nie pokiełbasił. Jak zwykle u niego, spada na nas masa medycznych szczegółów, od działania lekarstw, po procedury, co także może się podobać. Główna bohaterka też da się lubić, gdy streszczam sobie w głowie akcję, wychodzi, że ma ona ręce i nogi. W cieniu tych wszystkich faktów doprawdy trudno pojąć, czemu Ciało obce jest tak niezwykle nudne, że niemal skazuje na sen. Gdyby jeszcze była to powieść obyczajowa, eksperymentalna albo i reportaż z życia Hindusów, można by to zrozumieć, mamy jednak do czynienia z thrillerem, czyli gatunkiem, który winien trzymać jak imadło. Może to wina języka żywego niczym ulotka dołączona do leku na ból głowy? A może jednak jakiś rodzaj zamysłu? W końcu, przedzieranie się przez kolejne strony pana Cooka może skojarzyć się z wielodniową nudą na sali szpitalnej.
Jedyną emocją, jaką Ciało obce wywołuje, jest złość na zmarnowanie przyzwoitego materiału. Przecież powinienem wściec się na tych paskudnych lekarzy i ich pomagierów: ci ludzie sprzeciwili się swojemu zawodowi w najbardziej radykalny sposób, mordując tych, którym mieli przywrócić zdrowie. Powinienem czekać na jakąś straszną karę, kibicując Jennifer w jej trudnej krucjacie. Tymczasem, nic mnie to nie obchodzi, pacjenci mogą umierać dalej w tych całych Indiach, albo niech walnie w nich wszystkich wielka bomba i nie mam żadnych wyrzutów sumienia, bo pana Cooka też to wcale nie obchodzi. Należało napisać książkę. Się napisało. I tyle.
Na upartego, Ciało obce mogłoby zainteresować jakiegoś lekarza, który porównałby indyjską praktykę medyczną z własną, podbudowując się w ten sposób. Mam nadzieję, że kto jak kto, ale lekarze nie czytają thrillerów medycznych i nigdy nie zetkną się z prozą Robina Cooka, czego, swoją drogą, życzę wszystkim czytelnikom Kafeterii.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze