"Dziewczyna mojego kumpla", Howard Deutch
DOROTA SMELA • dawno temuFilm autentycznie zabawny i brutalnie cyniczny. Mówiący prawdę o naszej fizjologii i hormonach. Jeśli odrzuci się pruderię i uprzedzenia, z których zresztą twórcy się nabijają, można się na nim doskonale rozerwać. Mamy tu obrazoburczą pizzerię, w której motywem przewodnim są żarty z chrześcijan; masę obleśnych zachowań przy stole i przymuszanie matki do publicznego uprawiania seksu oralnego.
Amerykańskie komedie romantyczne idą coraz bardziej w stronę cynizmu. Być może to naturalny kierunek: zarówno u nas, jak i w Stanach w latach 30. i 40. największą popularnością cieszyły się naiwne w swej wymowie musicale, którym do dziś zawdzięcza swój status indyjski przemył filmowy. I podczas gdy na naszym podwórku już bez muzycznych wstawek nadal kręci się grzeczne i odrealnione bajki o młodych i bogatych, za Oceanem przeważa tendencja zgoła przeciwna. Nowe komedie są brutalnie cyniczne i mówią prawdę o naszej fizjologii i hormonach. Wyjątku nie stanowi Dziewczyna mojego kumpla, której główni bohaterowie wikłają się w mało romantyczny układ.
Dustin kocha się w swojej koleżance z pracy — fanatyczce biegów przełajowych, dla której poświęca się co rano, zakładając dres i adidasy. Ona jednak traktuje go tylko jak kumpla i kiedy biedak wreszcie zbiera się na odwagę, by podczas uroczystej kolacji wyznać jej swoje uczucia, ona zbywa go obietnicą związku w dalekiej przyszłości, kiedy już się wyszumi z innymi. Niewiele myśląc, Dustin, któremu nie uśmiecha się powrót do starych rytuałów masturbacyjnych, prosi o pomoc swego kumpla Tanka Tank. Oprócz tego, że pracuje w telemarketingu, po godzinach umawia się on z byłymi dziewczynami kolegów, by udowodnić im, że faceci to świnie i w ten sposób skłonić do powrotu w ramiona swych eks. Jednak kiedy Alexis nie peszy się, słysząc w samochodzie Tanka piosenkę o żeńskich genitaliach, ani nie przejmuje faktem, że ten zabrał ją na randkę do baru go-go, a w odpowiedzi bezpretensjonalnie proponuje mu seks, chłopaka trafia strzała Amora. Tylko co pocznie teraz z biednym Dustinem, który na domiar złego stracił w salonie fryzjerskim brwi i czuje się naprawdę podle?
Fabuła determinuje styl, w jakim toczą się tu owe damsko-męskie zapasy. Jest duszno od hormonów, a o miłości nie mówi się w kategoriach kwiatków i serduszek. Pomysł, by bohater odgrywał przed kobietami dupka i mizogina, jest pretekstem do całej serii bardzo odważnych obyczajowo gagów: mamy tu więc obrazoburczą pizzerię, w której motywem przewodnim są żarty z chrześcijan, mamy całą masę obleśnych zachowań przy stole i wreszcie przymuszanie matki potencjalnej narzeczonej do publicznego uprawiania seksu oralnego.
Jakkolwiek to brzmi, film jest jednak autentycznie zabawny i jeśli odrzuci się pruderię i uprzedzenia, z których twórcy się przecież jednoznacznie nabijają, można się na nim doskonale rozerwać.
Tym bardziej, że ostatecznie przesłanie Dziewczyny… jest wyrazem poparcia dla tradycyjnego modelu związku. Wiemy zatem, że nie chodzi tu o pochwałę hedonizmu, seksizmu i cynizmu. Jednocześnie jest w tym rodzaju poczucia humoru, czy raczej satyry, więcej uczciwości niż w filmach spod znaku Bezsenności w Seattle.
Gdyby nieco przejaskrawić naszą codzienność, to pewnie okaże się, że osobiście znamy kogoś równie nieobyczajnego jak Tank, który jawi się jako dupek, a ostatecznie jest niespełnionym w miłości romantykiem. Wielu z nas też pewnie było świadkami sytuacji, kiedy miła i fajna dziewczyna wybierała drania, gardząc miłością poczciwego fajtłapy. Może zatem zamiast odurzać się oparami sztucznych wzruszeń z filmideł Zaorskiego, które w dalszej perspektywie prowadzą tylko do głębokiej frustracji, lepiej obejrzeć Dziewczynę mojego kumpla i nabrać dystansu do całego tego cyrku. Bo czyż nie temu właśnie powinna służyć rozrywka?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze