"Iniemamocni", reż. Brad Bird
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuI nie ma wała. Mam nadzieję nie dożyć czasów, gdy firma Pixar zmonopolizuje rynek filmowy. Od czasów Toy Story korporacja ta stała się rozpoznawalną, niezawodną marką. Ich recepta na sukces jest przeraźliwie bezduszna. Chłopaki dobrze ożywiają gadżety, potrafią wprawić przedmioty w ruch i utrzymać niezłe tempo. Co z tego, skoro w ich filmach niemalże każda twarz odlana jest z tej samej sztancy. Praktycznie nie ma momentu, żeby można było krzyknąć - no twórcy tego filmu to mieli wizję!
I nie ma wała. Mam nadzieję nie dożyć czasów, gdy firma Pixar zmonopolizuje rynek filmowy. Od czasów Toy Story korporacja ta stała się rozpoznawalną, niezawodną marką. Ich recepta na sukces jest przeraźliwie bezduszna. Chłopaki dobrze ożywiają gadżety, potrafią wprawić przedmioty w ruch i utrzymać niezłe tempo. Co z tego, skoro w ich filmach niemalże każda twarz odlana jest z tej samej sztancy. Praktycznie nie ma momentu, żeby można było krzyknąć — no twórcy tego filmu to mieli wizję! Tu wszystkie obrazy są zimne i sterylne, jak Geant na Antarktydzie. Do ludzi z Pixara świetnie pasuje zdanie, które Chandler napisał był o paru autorach bestsellerów: Ich sceny są zgrabne aż do znudzenia, znają wszystkie fakty i wszystkie odpowiedzi, ale są to małe ludziki, które zapomniały już słów modlitwy.
Iniemamocni to przebój stworzony z myślą o wielkich multipleksach, które nie zarabiają już na sztuce filmowej, tylko na kubłach prażonej kukurydzy. W małym, studyjnym kinie film ten byłby żałosnym nieporozumieniem. W połyskliwym molochu wydaje się być osiągnięciem na miarę epoki.
Scenariusz? Widać, że włożono weń sporo pracy. Jak każdy Disney, film jest bajką dla dzieci, a zarazem alegorią mającą sprawić przyjemność dorosłej publiczności. Rodzinka super herosów ma problemy z adaptacją do normalnego życia. To niejako polemika z popularnym hasłem „ty też jesteś wyjątkowy”. W świecie, gdzie wszyscy są wyjątkowi, nie jest takim nikt. A Iniemamocni są wyjątkowi jak jasna cholera i mają przez to same kłopoty.
Fabuła dotyczy przede wszystkim procesu starzenia się czterdziestoletniego supermana i jego perypetii rodzinnych. Scenariusz został tak dopieszczony rozmaitymi przyprawami, że aż stał się niesmaczny. Przy tym brakowało mu ostrego pazura, którym obdarzony był taki Shrek. Perwersyjna kombinacja motywów komiksowych, na których chyba wychował się reżyser i trudnej, dorosłej tematyki przemijania młodości, czy trudów pracy biurowej, była chwilami ciężkostrawnym daniem. Gdzie kucharek sześć, tam można się…
Pod względem formalnym sprawa jest śliska. Podobno o gustach się nie dyskutuje. Zapewne wielu ludzi uwielbia animacje komputerowe i uważa Katedrę Bagińskiego za dzieło geniuszu. Podobnie jest z Salwadorem Dali. Dla jednych to wspaniały twórca, obdarzony niezwykłą wyobraźnią i warsztatem, dla innych hochsztapler, pozbawiony stylu i klasy takiego Maxa Ernsta.
Tradycyjna animacja opiera się na specyfice autorskiej kreski, jakimś tam przetworzeniu świata, jego skarykaturyzowaniu bądź idealizacji. Bywa, jak w przypadku Księżniczki Mononooke, furtką do innego świata. Obrazki generowane wyłącznie przez komputer zazwyczaj robią wrażenie wstępu do fajnej gierki, który trwa nieco za długo. Są obłe i nudne. Ratunkiem byłoby nadanie tym silikonowym golemom „autorskiej” atmosfery, ale to zdarza się rzadko. To tak, jak z chirurgią plastyczną. Jej rezultaty są może i spektakularne, ale cholernie do siebie podobne. I podskakują inaczej niż prawdziwe.
Trzy gwiazdki (Uwaga! Autor recenzji był tego dnia w wyjątkowo paskudnym nastroju.)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze