"Jasminum", reż. J.J. Kolski
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuKomedia zakonna w typowym dla Kolskiego stylu - bajecznym i przaśnym. Do starego klasztoru kamedułów przybywa Marzena, konserwator obrazów, wraz z małoletnią córką Gienią. Klasztor jest miejscem tajemniczym i wonnym, jako że każdy z trzech zamieszkujących go pustelników roztacza inny kwiatowy zapach. Marzena zajmie się renowacją obrazu Matki Boskiej, dyskusjami z zafascynowanym kinem przeorem, ojcem Kleofasem (Adam Ferency) i przyrządzaniem magicznych mikstur zapachowych. Ale największe zamieszanie wprowadzi sześcioletnia Gienia, dziewczynka rezolutna i wścibska.
Gienia zaprzyjaźni się z ojcem Zdrówko (Gajos), niedocenianym i nieocenionym zaopatrzeniowcem mnisiej wspólnoty…
Zaskakująco wielu recenzentów zachwyciło się Jasminum, produkując na jego temat ochy i achy. Że powstał film piękny, metafizyczny, ciepły, pozytywny, uroczy, magiczny, cudowny, śliczny i podnoszony poziom serotoniny. Bo świętość, kwitnące bazie, święty Pieczka z brodą, bo kaczuszki klękają…Wszystko to prawda, ale z jednym „ale”. Kino to nie szopka ani środki na uspokojenie. Film miły, przyjemny i napawający otuchą wcale nie musi być dobry. Dalszą część recenzji dedykuję nielicznej i dyskryminowanej grupie ludzi złośliwych, których Jasminum nie przekonało.
Po pierwsze, fabuła nie jest specjalnie oryginalna, to żonglerka motywów pod tytułem „best of Kolski” plus uważna lektura Patricka Süskinda. Best of Kolski to kurczątka, cuda, wianki, całe te jego chłopskie bajania. Z Pachnidła Süskinda zaczerpnął motyw cudownych, erotycznie zniewalających perfum, zapachu doskonałego, tyle że tutaj ów aromat jest używany w dobrej wierze. Chyba. Cała reszta to małomiasteczkowa komedyjka o tym, jak to ostra dziołcha zaciąga do wyra gwiazdora z pierwszego tłoczenia (jak zwykle parodiujący samego siebie Bogusław Linda).
Gdzieś w tle kłębią się inne powiastki miłosne — wszyscy zapachowi braciszkowie schronili się w klasztorze z powodu emocjonalnej porażki. Złamane serce ma również strasząca w okolicy zjawa, którą reżyser sportretował we wstrząsającej, gotycko-metalowej estetyce, inspirując się zapewne teledyskami grupy Rammstein.
Wszystko to jest jakieś infantylne, zmanierowane i nierówne. Sceny autentycznie twórcze i zabawne przeplatają się ze sztucznymi i wymuszonymi dialogami, np. gdy Kleofas rozważa nakręcenie filmu pt. Jasminum. A już szczególnie nieznośny był nieustający monolog szwendającego się po planie dzieciaka, najwyraźniej obliczony na poruszenie serc matczynych. Plus jeden kłopotliwy szczegół – na ekranie kolory nie pachną.
Na obiór filmu nie wpływa nawet fatalne aktorstwo Błęckiej-Kolskiej i Ferencego, aczkolwiek jest na tyle drewniane i toporne, że dobrze wpisuje się w „swojski” klimacik tego filmu. Choć i tak najlepiej zagrały kaczuszki.
Jan Jakub głosił, że powraca z Jasminum do swego własnego, skrajnie pogodnego stylu filmowania. Jak dla mnie, sprawdza się on lepiej jako błyskotliwy realizator cudzych historii, np. w rewelacyjnej Pornografii. Tyle że ta była mroczna.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze