"Van Helsing", reż. Stephen Sommers
MICHAŁ GRZYBOWSKI • dawno temuPierwszy blockbuster w tym roku budową przypomina jednego ze swoich bohaterów - monstrum stworzone przez dr Frankensteina. Pozszywany z oklepanych filmowych cytatów, nieprzystających do siebie konwencji i komputerowych koszmar. Tylko duszy tragicznego potwora zabrakło.
Stephen Sommers zasłynął kilka lat temu nową wersją "Mumii", remake'iem, który przyjęto nadzwyczaj ciepło, pewnie dlatego, że przywodził na myśl klasyczne filmy przygodowe. Postać samej Mumii nie była najważniejsza, ale dawała pretekst do szeregu bijatyk i ucieczek. Obraz zarobił sporo pieniędzy, późniejszy sequel również, i Sommers otrzymał w Hollywood ogromny kredyt zaufania, co oznacza bardzo dużo pieniędzy na kolejny projekt. Tak narodził się pomysł "Van Helsinga".
Zgodnie z hollywoodzką zasadą, że droższy film musi być "większy, bardziej kolorowy i głośniejszy", reżyser i scenarzysta w jednej osobie zaprzągł do nowego projektu tym razem nie jedną, a kilka klasycznych postaci znanych dobrze z powieści, a później filmów grozy. Mamy Draculę, wilkołaka, Dr Jekylla i Pana Hyde'a itd. — wszystkie mają za zadanie jedynie efektownie umrzeć, a pomóc w tym ma im tytułowy Van Helsing — odmłodzony w stosunku do pierwowzoru, ulepiony na modłę Bonda (ile razy można nawiązywać do tej słynnej "fabryki śmiercionośnych zabawek"?) i Indiany Jonesa, tajemniczy superbohater.
Można zapożyczać od Mary Shelley, czy George'a Lucasa (kaseta z "Gwiezdnymi Wojnami" była chyba wciąż obecna na planie), ale najważniejszy jest pomysł na scalenie tych puzzli, czym Sommers chyba specjalnie się nie przejmował. Scenariusz uwłaszcza inteligencji każdego widza; tak naciąganych zbiegów okoliczności, wielkich dziur fabularnych i mało zabawnych tekstów nie było w kinie od czasów "Bad Boys 2" (czyli, niestety, nie tak znowu dawno). Od strony wizualnej film przedstawia się miejscami rzeczywiście imponująco, ale wszystko psują mimowolne skojarzenia z "Hulkiem", "Matrixem", czy "Ligą niezwykłych dżentelmenów".
"Van Helsing" jest wręcz przeładowany akcją; nie nudzi, ale męczy. Do kina można ewentualnie zabrać tabletki na ból głowy, albo sporą dawkę dystansu, bo to "naprawdę długie" dwie godziny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze