„Gawędziarz”, Mario Vargas Llosa
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuCzy wiecie, dlaczego nie wolno zabijać jeleni? Czemu plamy pokrywają twarz księżyca? Dlaczego ludzie jedli kiedyś ziemię? Książka pełna jest odpowiedzi na tego typu pytania. Gawędziarz powstawał długo, w konsekwencji jest książką szalenie przemyślaną, mocną, wyrażoną przepięknym językiem. To dzieło intymne, pulsujące wielobarwnością znikającego świata i przykuwające hipnotycznym okrucieństwem mitu.
Czy wiecie, dlaczego nie wolno zabijać jeleni? Pumy, ptaki, owszem, jelenie jednak są zakazane, jeleń bowiem, w odróżnieniu od rzeczonych papug i pum był kiedyś człowiekiem. Wbijając weń ostrze włóczni, rozpruwamy serce brata. A że kiedyś, nim dobry Kashiri, bóg — księżyc zlitował się nad ludźmi, ci jedli jedynie ziemię? No pewnie, że nie wiedzieliście. Inny przykład, czemu plamy pokrywają twarz księżyca? W dawnych czasach, gdy księżyc wędrował po ziemi, a jego ludzka żona porodziła słońce, pewna zawistna kobieta zaczaiła się w krzakach i chlusnęła mu w twarz kałem — plamy zostały na zawsze i oszpecony księżyc powędrował do nieba, skąd świeci nam do dziś. Gawędziarz Llosy pełen jest takich historii.
Sam Llosa zdradza, że miał pewien kłopot z tą książką — na studiach zetknął się z Saulem Zuratasem, młodym etnologiem, zafascynowanym ginącą kulturą wędrownego plemienia Macziguenów. Saul odrzucił karierę naukowca, nie został też w sklepie ojca, ruszył w dżunglę na poszukiwanie ostatnich gawędziarzy, nosicieli historii cementujących niezwykłą, indiańską społeczność. Los Saula pozostaje nieznany, dopełnienie jego historii, jakie znajdujemy w książce należy, na dobrą sprawę, już do porządku magicznego. A Llosa chciał napisać o nim, o opowieściach Macziguenów, wreszcie o sobie, ciut naiwnym, lewicującym intelektualiście, który zapewne nie przewidywał splendoru, jaki stał się jego udziałem. W opowieściach o targaniu zeszytów z wczesnymi wersjami tej książki widzę tę samą przesadę i pretensjonalność, co w zdjęciu okładkowym Llosy (cień pisarza, lampka wina, tylko róży brak), nie ulega jednak wątpliwości, Gawędziarz powstawał długo, w konsekwencji jest książką szalenie przemyślaną, mocną, wyrażoną przepięknym językiem.
Wyobraźmy sobie więc grupy Macziguenów, wędrujące nieustannie, żeby słońce nie zatrzymało się na niebie. Bracia rozdzielają się w tej wędrówce, gubią się kuzyni i rodzice z dziećmi, a postać gawędziarza pozwala im wiedzieć o sobie nawzajem, a także — zachować tożsamość. Gawędziarz jest więc po części dwunożnym telewizorem, kroniką pokoleń, listonoszem i listem w jednym. Gdy zjawia się wśród swoich, ludzie porzucają swoje zajęcia, gromadzą się wokół niego, a ten gada i gada, bez zmęczenia, czasem całą noc, tylko przepłukując gardło. Oczywiście, bycie gawędziarzem to zawód jak każdy inny, a zarazem — przeznaczenie.
Czas zyskuje zupełnie inny wymiar. My przywykliśmy do jego linearności, wiem, na przykład, że w piątek byłem na piwie, dziś pracuję, a siedemdziesiąt lat temu wybuchła druga wojna światowa. W opowieści gawędziarza wszystko się zlewa, informacja o losach siostry zza rzeki należy do tego samego porządku co narodziny gwiazd oraz figle demonów, czas mityczny okazuje się tożsamy z teraźniejszością. Przynajmniej, póki opowieść trwa.
Tak też Llosa skonstruował swoją książkę, opowieści wylewają się z siebie nawzajem, Saul pojawia się na scenie tylko po to, by wydać z siebie dżunglę, jej ludzi, zwierzęta i demony, ze stwora wypełza sam Llosa, program telewizyjny, który robił, zawraca, roztapia się, by stać się na nowo Saulem i tak dalej, właściwie, Gawędziarza można by zapętlić i oddawać się lekturze w nieskończoność, w każdym razie, polecam czytanie tej książki tak jak ja to zrobiłem: od środka, przez początek, a końca po prostu nie ma.
Gawędziarz korzystnie wyróżnia się na tle dorobku peruwiańskiego autora — ogromna skala talentu Llosy idzie w parze z jego parciem na arcydzieła, wyraźnie widocznym w Rozmowie w katedrze czy Wojnie końca świata. Tu zdołał tego uniknąć, tworząc dziełko intymne, pulsujące wielobarwnością znikającego świata i przykuwające hipnotycznym okrucieństwem mitu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze