„Małżeństwa i ich przekleństwa 2”, Tyler Perry
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKontynuacja popularnego w Ameryce filmu autorstwa Tylera Perry’ego (Moja wielka wściekła rodzina). Wszystko wygląda tu jak przedruk folderu reklamowego. Napakowani faceci i ich smukłe towarzyszki są nijacy, towarzyszący humor boleśnie infantylny, poszczególne sceny przeciągnięte, statyczne, nudne. Gładka komedia romantyczna przechodzi w ton bolesnej psychodramy.
Kontynuacja popularnego w Ameryce filmu autorstwa Tylera Perry’ego (Moja wielka wściekła rodzina). Cztery zaprzyjaźnione ze sobą małżeństwa co roku wspólnie wyjeżdżają na urlop. W ekskluzywnym kurorcie na Bahamach odświeżają stare znajomości, kultywują przyjaźnie i przede wszystkim szczerze rozmawiają o swoich związkach. Każdy turnus kończy specjalna, małżeńska kolacja: pary wspominają swoje losy, dziękują partnerom, wszystko dzieje się na malowniczej plaży, pod gwiazdami itd. Tyle, że tym razem romantyczna celebracja sakramentalnych więzi kończy się dość nietypowo. Autorka popularnych poradników Patricia (Janet Jackson) informuje przyjaciół, że czeka ją rozwód. Żona gwiazdora telewizyjnych programów sportowych oskarża męża o liczne zdrady itd. Najszczęśliwsi w całym granie Terry (Tyler Perry) i Dianne (Sharon Leal) próbują ratować związki przyjaciół. Ale i oni okażą się nie tak idealni, jakby się mogło na pozór wydawać…
Tyler Perry… w Europie praktycznie nieznany, w Stanach od dawna jest prawdziwą gwiazdą. Wstydliwym, ale jednak fenomenem. O co chodzi? W skrócie: Afroamerykanie od dawna kultywują własną, a więc odrębną od tej reprezentowanej przez białych, kulturę. Ich przedstawicielem w świecie filmu jest choćby Spike Lee. Ale Spike Lee to intelektualista, znawca sztuki, autor zawsze wrażliwy na problemy społeczne. Tyler Perry uderzył w zgoła inne tony. Podarował masom czarnoskóry american dream. Świat, w którym wszyscy mężczyźni (oczywiście wyłącznie czarnoskórzy) są przystojni, kobiety piękne, rezydencje okazałe, auta luksusowe itd. Zamożna, afroamerykańska klasa średnia kultywuje tradycyjne wartości, a mentorem wyznaczającym właściwy sposób myślenia jest oczywiście sam Tyler Perry. Jak nietrudno się domyśleć w kinie Perry’ego króluje ciężki do zniesienia kicz. Scenariusze przypominają telenowele w rodzaju Mody na sukces, scenografie są bez mała definicją złego gustu itd. Ponoć w Stanach trudno znaleźć kogoś, kto szczerze przyznaje się do oglądania filmów Perry’ego. A jednak: wykpiwany tak przez krytykę, jak i przez widzów Perry zarabia miliony.
Małżeństwa i ich przekleństwa 2 są doskonałym przykładem tego nad wyraz specyficznego kina. Wszystko wygląda tu jak przedruk folderu reklamowego. Napakowani faceci i ich smukłe towarzyszki są idealnie wręcz nijacy, towarzyszący im w pierwszej połowie filmu humor boleśnie infantylny, poszczególne sceny bezlitośnie wręcz przeciągnięte, statyczne, nudne. Pewną ciekawostką (a u Perry’ego nowością) są kryzysy małżeńskie. Ale dopiero tu zaczyna się prawdziwe kuriozum. Gładka komedia romantyczna przechodzi w ton bez mała bolesnej psychodramy. Film pęka na dwie, zupełnie nie pasujące do siebie części. A prezentowana psychologia, analiza relacji… tu już króluje filozofia zaczerpnięta z talk show w rodzaju programu Oprah Winfrey (którą nota bene Tyler Perry uważa za swoją duchową mistrzynię).
Oczywiście kpić można tu jeszcze długo. Choćby z przemycanego tylnymi drzwiami męskiego szowinizmu. Z bezmyślnego kopiowania białych wzorców sprzed 30. lat (kłania się tu raz po raz pamiętająca kolorowe eighties propaganda sukcesu). Ale warto też pamiętać, że Perry to jedynie mały fragment afroamerykańskiego kina. Że wyśmiewają go przede wszystkim czarni artyści (na łamach prasy atakował Perry’ego m.in. wspomniany Spike Lee). Że każda nacja tworzy czasem obrzydliwy kicz. Że lepiej Perry’ego zwyczajnie nie oglądać. A już na pewno nie wyciągać na jego podstawie wniosków o całej afroamerykańskiej kulturze (i kinematografii). Bo byłyby to wnioski niesprawiedliwe.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze