„Mikołajek”, Laurent Tirard
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuTirard i jego ekipa postawili przede wszystkim na wierność względem literackiego oryginału. I to na wszystkich płaszczyznach. Scenariusz filmu to właściwie zbiór, niezwykle sprawnie skleconych w jedną, spójną całość, najzabawniejszych wątków i scen znanych z poszczególnych części Mikołajka. Fantastyczny wehikuł czasu, który przenosi nas w realia naszego dzieciństwa. I przypomina: takimi właśnie urwisami byliśmy. I bawiliśmy się wtedy naprawdę pierwszorzędnie!
Czy jest jeszcze w ogóle ktoś, kto nie zna Przygód Mikołajka? Czy w ogóle warto je streszczać? No dobrze, na wszelki wypadek: Mikołaj jest bardzo fajnym chłopcem, ma strasznie kochanych rodziców i strasznie, strasznie fajnych kumpli! W skład jego szkolnej bandy wchodzą m.in. Alcest (ten, który bez przerwy je), Gotfryd (ten, który ma strasznie bogatego tatę, który kupuje mu wszystko, co zechce), Euzebiusz (ten, który jest strasznie silny i lubi dawać kolegom fangę w nos), Kleofas (ten, który jest najgorszy z całej klasy) i Joachim (ten, który najlepiej gra w kule i ma małego braciszka). Jest jeszcze Jadwinia (Jadwinia jest strasznie fajna i Mikołajek chyba się z nią ożeni, kiedy już będzie taki duży jak jego tata) i Ananiasz (ten, który jest najlepszym uczniem w klasie i pupilkiem pani i chłopaki nie za bardzo go lubią i nie mogą go często tłuc, bo Ananiasz nosi okulary.
Ale czasem musi przecierać okulary ściereczką i wtedy: bum, kto pierwszy, ten lepszy, no bo co w końcu, kurczę blade!). Chłopaki próbują być strasznie grzeczni, ale przeważnie im się to nie udaje, bo tak naprawdę najbardziej lubią bawić się, wrzeszczeć i rozrabiać. W ten sposób już od pięćdziesięciu lat doprowadzają swoich nauczycieli, rodziców i opiekunów do czarnej rozpaczy. A swoich czytelników do nieustających salw niepohamowanego śmiechu.
Jako zdeklarowany fan Mikołajka miałem poważne obawy przed projekcją filmu Laurenta Tirarda (Zakochany Molier). Zupełnie niepotrzebnie: dysponując tak wyśmienitą serią książek, Tirard i jego ekipa (na szczęście!) postawili przede wszystkim na wierność względem literackiego oryginału. I to na wszystkich płaszczyznach. Scenariusz filmu to właściwie zbiór (trzeba przyznać, że niezwykle sprawnie skleconych w jedną, spójną całość) najzabawniejszych wątków i scen znanych z poszczególnych części Mikołajka (odnajdziecie tu m.in. wizytację ministra edukacji, "dziewczyńskie" przyjęcie u Jadwini, paniczny strach przed narodzinami młodszego rodzeństwa itd.).
Według podobnego klucza dobrano aktorów: wszyscy są niezwykle podobni do utrwalonych w rysunkach Sempe'ego pierwowzorów; ale niektórzy z nich (Mikołajek, jego tata, Alcest, Ananiasz, pani nauczycielka) naprawdę wyglądają, jakby naszkicował ich sam Sempe. Bezbłędnie odtworzono charakterystyczny (pełen wykrzykników, ale poza tym nieomalże pozbawiony interpunkcji, wykrzykiwany "jednym tchem", nadużywający słów "strasznie", "fajny", "kurczę blade" itd.) przezabawny styl wypowiedzi małoletnich bohaterów.
Równie starannie wykreowano ich otoczenie (lata 60. są tu wyczarowane z niezwykłą wprost precyzją). I tak można by bić brawa twórcom kinowego Mikołajka właściwie bez końca. Ale najważniejsze jest tutaj zupełnie co innego.
A mianowicie to, że Tirardowi udało się zachować ducha oryginału. W dużej mierze dzięki temu, że nie próbował łagodzić pierwotnego przekazu. Nie uległ współczesnej modzie nakazującej sprecyzować tzw. target i pisać wyłącznie z myślą o jego potrzebach.
Bo też duet Gościnny/Sempe zawsze deklarował: Kochamy dzieci, ale na świecie żyją również dorośli, i to do nich przede wszystkim kierujemy nasze prace. Cel ten obaj panowie konsekwentnie realizowali, nasycając kolejne Mikołajki ciepłą, ale chwilami i bardzo ostrą satyrą społeczną. Drwili z burżuazyjnej klasy średniej, piętnowali jej hipokryzję, kompleksy, frustracje i wszelkie przejawy małostkowości.
Delikatnie (bo z perspektywy dziecka) stawiali pytanie: czy każda, najbardziej nawet kochająca się rodzina (poprzez nieustające kłótnie, spory, napięcia i tzw. ciche dni) nie jest przypadkiem jednostką odrobinę patologiczną? Tego wszystkiego (znowu: na szczęście!) nie zabrakło w filmie Tirarda. Nie zabrakło również unikalnej, tak trudnej do wyrażenia w kilku słowach, wściekłej i chaotycznej energii Mikołajka.
Bo kiedy na dźwięk obwieszczającego początek pauzy dzwonka z ekranu dobiega nas niemożebny jazgot, kiedy w ruch idą pięści i krzesła, kiedy nauczycielka chyłkiem opuszcza klasę, zgromadzeni na sali kinowej dorośli przez moment krzywią się i zatykają uszy. Ale chwilę później wybuchają śmiechem. Bo tym właśnie przede wszystkim jest Mikołajek: fantastycznym wehikułem czasu. Machiną, która przenosi nas w realia naszego dzieciństwa. I przypomina: takimi właśnie urwisami byliśmy. I bawiliśmy się wtedy naprawdę pierwszorzędnie!
Niestety, do tej beczki miodu muszę dorzucić łyżkę (a najchętniej chochlę) dziegciu. Bo wydawało się, że mamy już za sobą czasy mentalnego średniowiecza, w których tak wyśmienite filmy jak np. Oliver Twist Polańskiego zabijano bezsensownym dubbingiem. Wydawało się, że zagościła już w Polsce, będąca obowiązującą na całym świecie, zasada: te aktorskie (a więc nie animowane) filmy dla dzieci, które mogą zainteresować także dorosłych, powinny trafiać do kin w dwóch wersjach. Zdubbingowanej (pod kątem seansów porannych i wczesnopopołudniowych) i oryginalnej z napisami (na potrzeby seansów wieczornych). Niestety dystrybutor Mikołajka zdecydował się jedynie na tę pierwszą wersję, automatycznie się w ten sposób kompromitując. Drogi panie: jeżeli jest pan zdania, że Mikołajek to jedynie rozrywka dla dzieci, wykazujesz się pan inteligencją godną Kleofasa. I tak jak Kleofas powinien pan być potraktowany: pała do dzienniczka, natychmiast do kąta, jutro przyjdziesz pan do szkoły z rodzicami, a dziś po lekcjach przepiszesz pan 300 razy: "Już nigdy nie będę psuł wspaniałych filmów, wprowadzając je na polskie ekrany wyłącznie w niepotrzebnie zinfantylizowanej wersji zdubbingowanej". Albo nie, przepiszesz pan to 600 razy. I jeszcze Euzebiusz da panu fangę w nos. No bo co w końcu, kurczę blade!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze