"Tatuaż", reż. Jane Campion
MICHAŁ GRZYBOWSKI • dawno temuDla Jane Campion ten film to coś w rodzaju ostatniej szansy, zupełnie nieudanym "Świętym dymem" zawiodła nie tylko swoich widzów, ale także, co może istotniejsze w takiej sytuacji, producentów. "Tatuaż" wszedł na ekrany kin równo dziesięć lat po ogromnym sukcesie "Fortepianu" i niestety; wygląda na to, że pani Campion uda się na filmową emeryturę. W zasadzie usprawiedliwienia nie można szukać nawet w przeprowadzce autorki "Portretu damy" z rodzimej Nowej Zelandii do Hollywood, nawet tu jej filmy były w pełni autorskie (sama pisze sobie scenariusze) i raczej, mimo wszystko, nieskażone amerykańską manierą. Przynajmniej do teraz.
"Tatuaż" reprezentuje popularny, zwłaszcza na początku lat dziewięćdziesiątych, nurt "thrillerów erotycznych", dzięki którym średnio utalentowany Joe Eszterhas zasłynął jako najlepiej opłacany scenarzysta w historii kina. Przy okazji "Nagiego Instynktu" stworzył coś w rodzaju szablonu, z którego wkrótce inni (on sam zresztą też) chętnie korzystali. Wydaje się, że i w przypadku "Tatuażu" poniekąd tak było, chociaż oficjalnie jest to adaptacja powieści Sussanny Moore. I tak oto w skrócie: mamy kobietę w osobie nauczycielki niekonwencjonalnego pisania (Ryan), zbrodnie w sąsiedztwie, przystojnego policjanta (Ruffalo) prowadzącego śledztwo i obowiązkową erotyczną fascynację obojga (ma na celu głównie rozciągnięcie filmu do "regulaminowego czasu ekranowego" i przyciągnięcie widzów do kin) - wbrew zdrowemu rozsądkowi, gdyż policjant jest ewentualnym podejrzanym itd. Jednym słowem, nic nowego, dodam tylko, że również nuda tradycyjnie wprost wylewa się z ekranu, chociaż Campion dwoi się i troi, żeby było mrocznie (rzeczywiście jest, znacznie zredukowano oświetlenie) i strasznie.
Szkoda, że akurat ten film wybrała sobie Meg Ryan na ostateczne rozstanie ze swoim dotychczasowym wizerunkiem, odcięła sobie tym samym jakąkolwiek drogę odwrotu. Okazuje się, że poza ujmującym uśmiechem (tragizm sytuacji polega na tym, że nie może go w ogóle w tym filmie używać!) nie ma żadnych innych środków wyrazu. W ogóle błędy obsadowe to przysłowiowy gwóźdź do trumny "Tatuażu", partner niegdyś słodkiej Meg jest drętwy niczym, co najmniej, Ben Affleck, ale nie ma żadnej z jego zalet. Od typowego kina klasy C różnią "Tatuaż" tylko koszty produkcji i głośne (dawno, dawno temu) nazwiska.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze