„Mogliby w końcu kogoś zabić”, antologia
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKsiążka zawiera dziesięć tekstów autorów znanych umiarkowanie i ledwo debiutujących. Zbiór jest jednorodny. Opowiadania łączy przykre przekonanie, że niewiele trzeba zrobić, aby dostać się pod nóż mordercy. Tym z kolei może być każdy. Tu córunie mordują tatka i to w sposób tak zmyślny, że nawet policja rozkłada dłonie. Tam zakochany facet urządza prawdziwą krwawą łaźnię, żeby zaimponować swej lubej, na męża wściekłego, na zdradzającą żonę też można liczyć. Wszystkie te mordy dokonują się w poetyce brutalnego horroru.
Na Zachodzie zbiory opowiadań z wolna zdychają (sam Stephen King błaga czytelników o zainteresowanie się nimi), u nas z kolei kwitną – przynajmniej w tym jednym jesteśmy lepsi od Ameryki. Przyczyna zaniku popularności krótkiej formy ma dwojakie źródło. Autorzy, zwłaszcza ci wybitni, piszą powieści tak krótkie, że w normalnych czasach nie nadawałyby się do samodzielnej publikacji, po co więc czekać na zbiorek, skoro każdy tekst można wypuszczać samodzielnie? A i nam zmieniły się zwyczaje w zakresie spędzania czasu wolnego. Mając wolne pół godziny wolimy raczej włączyć telewizor lub odpalić Internet, co wcale nie jest karygodne – poziom literatury poleciał tak, że nawet walenie głową w mur bardziej pobudza intelektualnie niż książka. Wyposażony w tę wiedzę brałem tom Mogliby w końcu kogoś zabić przepełniony wątpliwościami. Te pogłębił jeszcze bliżej nieznany mi wydawca. A tu miła niespodzianka, niniejsza antologia wyróżnia się wysokim poziomem poczytności i w tym kontekście tajemnicza Oficynka, za nią właśnie odpowiedzialna, zaczyna przypominać nowego mistrza zbrodni, działającego do niedawna z ukrycia. Kto zabił? Gdzie? Nie wiemy. Lecz trup gęsto się ściele.
Książka zawiera dziesięć tekstów – wbrew zapowiedziom na okładce – autorów znanych umiarkowanie, bądź ledwo debiutujących. Mimo to zbiór jest zaskakująco jednorodny, jeśli wyłączyć zeń, niezłą skądinąd, opowieść o oszustach Jacka Skowrońskiego i Krainę czarów Alicji Nowak – tej bliżej do prozy społecznej w stylu Kuczoka, co wcale nie jest komplementem. Trudno coś powiedzieć o Łańcuchu Agnieszki Szczepańskiej, gdyż opowiadanko to składa się w głównej mierze z wielokropków. A reszta zabija sobie radośnie. Z opowiadań wyraźnie wybijają się Blondynki Katarzyny Rogińskiej, nie tylko ze względu na oryginalny pomysł na denata i sposób uśmiercenia. Autorka dostrzegła to, co umknęło większości: intryga kryminalna jest wehikułem obyczaju, tu konkretnie prowadzone śledztwo staje się okazją do ukazania konkretnej jednostki z kilku perspektyw, dla jednych łajdak, dla innych porządny nieszczęśliwy facet, tylko, psia kostka, teraz zimny. Warto wskazać też Fotografię z wystawy Artura Górskiego. Górski wyłamał się ze współczesności, rozgrzebuje zabójstwo Narutowicza sprzed lat ponad dziewięćdziesięciu. Jeśli nie malarz strzelił to kto? Przyjemnie wypada tutaj figura policjanta. W odróżnieniu od swych kolegów z książki, prących uparcie ku prawdzie, ten jest uwikłany w mnóstwo zależności, wątpliwości pełny – takim go zastajemy i takim żegnamy, w nie do końca satysfakcjonującej puencie.
Co łączy te opowiadania? Ano, przykre przekonanie, że niewiele trzeba zrobić, aby dostać się pod nóż mordercy. Tym z kolei może być niemal każdy. Tu córunie mordują tatka i to w sposób tak zmyślny, że nawet policja rozkłada dłonie. Tam zakochany facet urządza prawdziwą krwawą łaźnię, żeby zaimponować swej lubej, na męża wściekłego, na zdradzającą żonę też można liczyć. Wszystkie te mordy dokonują się w poetyce brutalnego horroru, mimo, że do tego gatunku przynależy tylko jeden tekst w zbiorku, popełniony zresztą przez niezawodnego w tym zakresie Łukasza Śmigla. Wychodzi więc na to, że policjanci, kucharki, uczniowie i nauczyciele, starcy, pijacy oraz sklepowe sprzedające im wino śnią jedynie o tym, żeby sobie pozabijać. Brak w tym mordowaniu celu i sensu, gdyż poza nielicznymi przypadkami większość spraw dałoby się załatwić robiąc niewysoki przelew lub kupując kwiatki. Czy wszyscy tak mają? Naprawdę, w Mogliby… natrafiam na kompletny przekrój społeczeństwa, drżę więc nawet przed sąsiadem spotkanym w windzie, a dzieci grające w piłkę na pobliskim placyku przyprawiają mnie o zgrozę. Już nie wiem, piłka to czy głowa ludzka, no…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze