„Pan Klarnet”, Nick Stone
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPan Klarnet byłby kolejnym zwyczajnym thrillerem wzbogaconym o elementy grozy, gdyby nie sceneria Haiti. To świat gdzie bieda kontrastuje z biedą jeszcze większą, a duchy są wszędzie. Stone na Haiti przesiedział wiele lat i dlatego każdy człowiek i zakątek pulsuje tu niepokojącym życiem. Treść jest miejscami brutalna, rozpisana na dwie strony scena kastracji przyprawi każdego o gęsią skórkę.
Poznajcie Maksa Mingusa, byłego policjanta, byłego prywatnego detektywa, niedawnego więźnia obecnie wykonującego wolny, niesprecyzowany zawód. Jest kimś pomiędzy śledczym a cynglem, a twardziel z niego nieprawdopodobny: Brudnego Harry’ego by zastrzelił, Marlowe’a przepił, Sherlocka Holmesa ograł w karty i pewno mógłby mieć więcej kobiet od Jamesa Bonda. Niemniej, gdy poznajemy tego asa, nie jest u niego specjalnie wesoło.
Mingus odsiedział osiem lat za morderstwo, w słusznej zresztą sprawie, a jako były glina zdołał uzyskać tak niski wyrok dla siebie. Przekroczył już czterdziestkę, stracił ukochaną żonę i właściwie nic nie ma — jest za stary by zaczynać wszystko od nowa i zbyt młody by po prostu położyć się w trumnie. Zlecenie od haitańskiego milionera wydaje się ostatnią deską ratunku. Maks ma odnaleźć zaginionego chłopca, w zamian otrzyma honorarium, za które będzie mógł żyć dostatnio do końca dni swoich i nawet zatrudnić osobę, która by go wachlowała. Trzeba tylko pojechać na Haiti i tam zmierzyć się z Panem Klarnetem, duchem, kradnącym dzieci do swych upiornych celów. Żeby nie było za łatwo, prócz widma Maks będzie musiał zmierzyć się z lokalnym królem narkotykowego podziemia oraz pewnym zwyrodnialcem, który akurat wyszedł z więzienia.
Pan Klarnet byłby kolejnym “zwykłym” thrillerem wzbogaconym o elementy rasowej grozy, gdyby nie sceneria. Haiti to przecież jedno z najbardziej niesamowitych miejsc na świecie. To świat gdzie bieda kontrastuje z biedą jeszcze większą, a duchy są wszędzie. Wudu, szczególne połączenie afrykańskich wierzeń i katolicyzmu jest zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju i znam takich, którzy widzą w niej najbardziej złowrogi wyraz satanizmu pod naszym słońcem. A Stone nie ściemnia, na Haiti przesiedział wiele lat i stąd każdy człowiek i zakątek pulsuje niepokojącym życiem.
Nick Stone bardzo się napocił, żeby stworzyć wiarygodną intrygę, zbudować interesujących bohaterów, wreszcie zaskoczyć wszystkich na sam koniec. Nie wyszło, bo odpowiedzi na najważniejsze pytanie — kto jest panem Klarnetem — średnio bystry czytelnik domyśli się na długo przed Maksem Mingusem. W zamian otrzymujemy ciekawszy rodzaj zabawy. Nick Stone rozplótł gigantyczną ilość wątków, czytałem z wypiekami na twarzy zachodząc w głowę: posypie się chłop czy nie posypie, a jeśli nie posypie, to jakim cudem wszystko to splecie? No bo jak złączyć mordercę z przeszłości, bossa narkotykowego, cień żony, milionera z rodziną, siatkę pedofilii, do tego stwory z mitologii wudu, Papę Doca z synkiem, plus przynajmniej drugie tyle haitańskich cudów? A Stone to zrobił. Nie wiem jak, lecz facetowi wyszło.
Pan Klarnet zwiastuje też narodziny nowego bohatera. Maks Mingus nie jest może gościem, którego chciałbym na sąsiada, ale wydaje się bardziej autentyczny niż bohaterowie przywoływani przez Iana Rankina i Harlana Cobena. Świetna robota, ale nie dla każdego. Stone jest pisarzem bardzo brutalnym, a rozpisana na dwie strony scena kastracji przyprawi każdego faceta o gęsią skórkę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze