„Artur i Minimki 3. Dwa Światy”, Luc Besson
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuTo kolorowa baśń i kino akcji. Gnającą na złamanie karku akcję Besson uczynił głównym bohaterem „Dwóch Światów”. Obserwujemy nieustający (i pomysłowo nakreślony) pościg. Ekipa Artura m.in. lata na grzbietach pszczół (i innych owadów), zwiedza rury kanalizacyjne wewnątrz tlenowej bańki. Nie ma tu chwili oddechu. W tle obserwujemy przeuroczo zainscenizowane realia amerykańskiej prowincji lat 60., całość ubarwiają liczne cytaty („Gwiezdne Wojny”, „Terminator”). Jest tu energia chłopięcej zgrywy, zapomnianej, wielkiej przygody.
Trzecia i ostatnia część animowanej baśni Luca Bessona. Trójka zaczyna się dokładnie tam, gdzie pozostawiła nas część druga: złowrogi Maltazar (Olbrychski) przedostaje się z mikroskopijnej krainy Minimków do świata ludzi. Wyposażony w nową, ponad trzymetrową posturę i wykradziony dziadkowi Artura eliksir, gromadzi armię, potrzebną, by sięgnąć po władzę nad światem. Przeszkodzić mogą mu jedynie Artur (Lewandowski) i zaprzyjaźnione Minimki. Tyle, że póki co znajdują się oni w podziemnej krainie. Otwierający się cyklicznie teleport, który nie tylko łączy oba światy, ale i przywraca ludziom ich normalny rozmiar, tym razem wykorzystał Maltazar.
Trzeci Artur to kolorowa baśń, ale i kino akcji. Bo właśnie gnającą na złamanie karku akcję Besson uczynił głównym bohaterem Dwóch Światów. Obserwujemy nieustający (i pomysłowo nakreślony) pościg. Ekipa Artura m.in. lata na grzbietach pszczół (i innych owadów), zwiedza rury kanalizacyjne wewnątrz tlenowej bańki, odbywa tak naziemne jaki i podniebne gonitwy wykorzystując przy tym dawne zabawki chłopca.
Pomysłów jest więcej, zdradzać ich nie wypada, ale tak, czy siak: nie ma tu chwili oddechu. W tle obserwujemy przeuroczo zainscenizowane realia amerykańskiej prowincji lat 60., całość ubarwiają liczne cytaty (kłaniają się m.in. Gwiezdne Wojny, Terminator, a nawet wczesne filmy Eda Wooda). Ogląda się to wszystko bardzo przyjemnie, ale też nie sposób nie dostrzec, że cały ten kolorowy (i wściekle dynamiczny) kalejdoskop to jedynie parawan, za którym Besson próbuje ukryć kryzys artystyczny. A kryzys jest ewidentny. Autor Piątego Elementu bez wątpienia miał całą serię pomysłów na pojedyncze (i nierzadko wyśmienite) sceny, ale połączyć ich w spójną całość już nie potrafił. Co i raz straszą scenariuszowe skróty, kuleje logika zdarzeń (nawet w obrębie bajkowej konwencji). Ale wszystko to można jeszcze Bessonowi wybaczyć. Gorzej, że utracił umiejętność tworzenia prawdziwie charyzmatycznych bohaterów. Takich, w których bezkrytycznie zakochiwali się widzowie. Bo przygody Artura i Minimków naprawdę ogląda się z przyjemnością. Ale zapomina się o nich kwadrans po wyjściu z kina. A o perypetiach Leona Zawodowca, Nikity, czy Leeloo pamiętać będziemy już zawsze.
I w tym tkwi różnica. Besson trwoni energię na produkowanie kolejnych Transporterów i Taxi, a tracą na tym jego autorskie projekty. Reżyser ma na to gotową odpowiedź. Swoje już zrobił, obecnie wykorzystuje kino, by realizować dawne, dziecięce marzenia. I faktycznie, coś w tym jest. Czuć, że realizując całą serię o Arturze, Besson wyśmienicie się bawił. Jest tu energia chłopięcej zgrywy, zapomnianej, wielkiej przygody. W dodatku Besson wciąż umie sprzedać tę energię widzom. Zaprosić ich do wspólnej zabawy konwencją. Tak więc koniec końców nie jest źle. Tyle, że od twórcy tej klasy mamy prawo oczekiwać o wiele więcej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze