„Grobowiec w Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej”, Norman Lewis
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuW podeszłym wieku niektórym twórcom otwiera się coś na kształt trzeciego oka i piszą, jakby im młodość wróciła. Norman Lewis należy do tej drugiej grupy. Uznanie „Grobowca w Sewilli” za książkę wybitną, ważną czy zastanawiającą, byłoby oczywistą przesadą. Ale w tym tomiku jest jakaś ulotna prawda o człowieku i o ziemi, której już nie ma.
Norman Lewis jest jednym z prekursorów nowoczesnej literatury podróżniczej. Interesowały go głównie rubieże cywilizacji i prowincja. Jeździł do Indonezji, zwiedził Amerykę Południową. „Grobowiec w Sewilli” opowiada o podróży do Hiszpanii lat trzydziestych, która, nieoczekiwanie dla autora, stanęła w ogniu wojny domowej. Po prawdzie był to tylko płomyczek. Najgorsze przyszło potem.
„Grobowiec w Sewilli” jest książką szczególną ze względu na kontekst. Z reguły teksty ciekawe z tego powodu są śmiertelnie nudne z wszystkich innych, tu na szczęście mamy wyjątek. Lewis zwiedził Hiszpanię w latach trzydziestych (inaczej nie zetknąłby się z wojną domową) ale wrażenia z podróży spisał pół wieku później. Niemal stuletni starzec wrócił do czasów swojej młodości i przywołał to, co wraz z nią przepadło, żeby już się nie odrodzić.
Niespełna trzydziestoletni Lewis wybiera się z kumplem do Hiszpanii. Już w pierwszym miasteczku zaskakują ich rozruchy. Siły rządowe mają walczyć z komunistyczną rewolucją, ale tak po prawdzie nikt nie wie o co chodzi. Należy trzymać się głównych ulic i na wszelki wypadek chodzić z podniesionymi rękami. Żeby tylko nie zabili! Nieszczęście polega na tym, że kolega Lewisa zakochał się w ideach Lenina i zamierza wspomóc rewolucjonistów. Nie da sobie tego wybić z głowy, więc Lewis, chcąc nie chcąc chodzi za nim na spotkania aktywu i robi co może, żeby uniknąć kulki.
Przed wędrowcami otwiera się świat u progu zaniku. Na prowincji hiszpańskiej ludzie wciąż mieszkają w jaskiniach (niekiedy całkiem szykownych), gdyż zimą jest cieplej, latem chłodniej a przez cały rok taniej. Piękna kelnerka sama prosi o towarzystwo podczas wieczoru, za to wypad do pobliskiej Portugalii może grozić tryprem. Na wioskach ludzie sami chrzczą swoje dzieci, bojąc się, żeby ksiądz nie wtarabanił się pomiędzy Boga i maleństwo. Gdzieś tam, niedawno spalono czarownicę, czemu przyglądała się cała wieś. Liczono, że zwęglony trup zmieni się w piękną kobietę. Przed podłożeniem ognia ksiądz zmienił imię dziewczynie, żeby diabeł jej nie rozpoznał. Najbardziej zainteresowana przyjęła to obojętnie, gdyż była pijana w trupa.
Istnieją dwa rodzaje piszących starców. Pierwsza, zdecydowanie liczniejsza grupa, to smęcący staruszkowie, którzy, chwyciwszy się pióra, próbują spowolnić obumieranie szarych komórek. Przykro mi, ale tak naprawdę jest. Poczytajcie ostanie książki naszych wielkich twórców, a przekonacie się, o co mi chodzi. Nudzą, grzebią się we własnej pamięci, tak naprawdę jej szkodzą. Istnieje i druga grupa. W podeszłym wieku niektórym twórcom otwiera się coś na kształt trzeciego oka i piszą, jakby im młodość wróciła. Norman Lewis należy do tej drugiej grupy.
Jego młodzieńcze oko zawsze potrafi wyłapać interesujący szczegół z kolorowej Hiszpanii, a stary umysł błyskawicznie rozstrzyga co jest ważne, a co nie. Zdania są oszczędne, wędrówka od kawiarni do strzelaniny opisana z niezwykłym spokojem. Ten facet już wie, że nie warto się ekscytować. Uznanie „Grobowca w Sewilli” za książkę wybitną, ważną czy zastanawiającą, byłoby oczywistą przesadą. Ale w tym tomiku jest jakaś ulotna prawda o człowieku i o ziemi, której już nie ma.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze