Bo Ajami wywołuje ambiwalentne odczucia. Z jednej strony twórcom udało się uzyskać wrażenie naprawdę niezwykłego, dokumentalnego wręcz realizmu. Przerażający obraz rządzonej przez przestępcze klany największej arabskiej dzielnicy Tel Awiwu (Jaffy) nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Z drugiej strony Copti i Shani płacą za ten wgląd wysoką cenę. Ajami zrealizowano bez gotowego scenariusza, przy udziale tylko i wyłącznie debiutujących tu naturszczyków. Stąd wspomniany realizm, ale i (dziwacznie kontrastujący z tragicznym tonem opowieści) chłód. Aktorzy-amatorzy nie mieli warsztatu, który profesjonalistom ułatwia nawiązanie kontaktu z widzem. Bohaterowie są bezbarwni, a ich losy śledzimy niejako siłą rozpędu, bez specjalnego zaangażowania. Takich potknięć jest tutaj więcej. Choćby (wszechobecna w kinie od czasu Pulp Fiction i 21 gram) mieszająca poszczególne wątki i ich chronologię narracja mozaikowa. Koncepcja atrakcyjna, ale wymagająca żelaznej dyscypliny. W Ajami broni ją zakończenie, ale po drodze nietrudno dostrzec, że jest to mozaika cokolwiek naciągana. Pełna niekonsekwencji i w efekcie gubiąca klarowność narracji.
Co nie znaczy, że Ajami jest filmem złym. Przeciwnie. Shani i Copti dokonali wyłomu w murze naszych wyobrażeń, obalili stereotypy. Bardzo zręcznie uniknęli nadmiernego epatowania etnicznymi (i politycznymi) kontekstami. W efekcie uzyskali uniwersalny ton. Pokazali to, co łączy Palestynę z Bałkanami, Afryką, pograniczem Indii i Pakistanu a nawet z polskimi kresami. Niezmienny od wieków mechanizm raz uruchomionej spirali nienawiści i przemocy. Sytuację, w której nikt już nie pamięta, od czego to się zaczęło. A agresja wciąż narasta.
Skoro tak, dlaczego się czepiam? Głównie z powodu nadmiernej i tym samym wprowadzającej w błąd kampanii reklamowej. Jeśli zachęceni chwytliwymi sloganami pobiegniecie na wspomniane już izraelskie Miasto boga, czy arabskie Amores Perros możecie się srodze rozczarować. Bo Ajami to ważne, odważne i specyficznie piękne kino. Ale do maestrii Meirellesa, czy Inarritu wciąż jest tu bardzo, ale to bardzo daleko.