„Centurion”, Neil Marshall
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuGłośny specjalista od horrorów serwuje kino sensacyjne w antycznej oprawie. Czuć brytyjski charakter całej produkcji. Przepiękne szkockie plenery. Rzeczywistość jest brudna i antypatyczna: niemyte ciała, zepsute zęby bohaterów, graniczne forty nie przypominają pałaców, a zbite z pali, paskudnie zapuszczone komórki. Film spodoba się fanom ekranowej batalistyki. Pojedynki, potyczki a nawet całe bitwy zachwycają staranną choreografią i sprawnym, czytelnym montażem.
Głośny specjalista od horrorów Neil Marshall (Doomsday, Armia wilków) serwuje kino sensacyjne w antycznej oprawie.
II w n.e. Cezar nakazuje rozwiązać przedłużający się konflikt na płn. granicy Imperium Rzymskiego. Niepokonane dotąd plemiona Piktów mają zostać raz na zawsze ujarzmione. Świadomy niemożności wykonania zadania namiestnik prowincji stawia na samotną akcję słynnego IX legionu.
Zaczyna się to naprawdę intrygująco. Czuć brytyjski charakter całej produkcji; od razu wiemy, że za plecami Marshalla nie stało stado hollywoodzkich producentów. Dzięki temu reżyser mógł zademonstrować wierność historycznym przekazom.
I faktycznie: rzeczywistość Centuriona jest brudna i antypatyczna: z ekranu bez mała czuć smród niemytych ciał, kiedy bohaterowie wypowiadają kwestie, widzimy ich zepsute zęby, graniczne forty nie przypominają (jak to bywa w produkcjach made in USA) pałaców, a pośpiesznie zbite z pali, paskudnie zapuszczone komórki. Pierwsze potyczki są dynamiczne i zaskakujące, Piktowie naprawdę przerażający a nastrój w ruszającym do boju „dziewiątym” zaraźliwy. I tylko tyle dobrego można powiedzieć o Centurionie.
Bo „dziewiąty” zostaje niebawem bez mała wybity do nogi. W tym miejscu Marshall bezwstydnie odpala znane z horrorów schematy. Dalej obserwować będziemy już garstkę ocalałych walczących o przetrwanie w niesprzyjających warunkach.
Dla widzów oznacza to 70 minut z czasem coraz bardziej irytującej nudy. Brakuje tu napięcia, a sugerowany przez twórców nastrój nieustannego zagrożenia szybko staje się niezamierzenie komiczny. Nie są w stanie zahipnotyzować widzów ani dowodzący ucieczką centurion Dias (znany z Głodu i Bękartów wojny Fassbender) ani prowadząca pogoń, w zamyśle reżysera zapewne demoniczna piktyjska pół-wilczyca Etain (śliczna, ale niespecjalnie utalentowana Kurylenko). Towarzysze centuriona są beznadziejnie wręcz bezbarwni, tempo zdarzeń podkręcane sztucznie i nieudolnie. Pewną rekompensatą jest przewrotne zakończenie, ale następuje ono zbyt późno. Ja doczekałem go jedynie z zawodowej rzetelności.
Centurion spodoba się fanom ekranowej batalistyki. Bo tłuką się tu często i gęsto. Pojedynki, potyczki a nawet całe bitwy zachwycają staranną choreografią i sprawnym, czytelnym montażem. Wszystko inne (motyw zemsty, na siłę doszyty wątek miłosny) najzwyczajniej razi. Tym, których nie cieszy ekranowa przemoc, pozostają jedynie przepiękne szkockie plenery. A więc zdecydowanie nie dość, by katować się całym seansem Centuriona.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze