"Wyścig z czasem", reż. Carl Franklin
MICHAŁ GRZYBOWSKI • dawno temuWashington jest na tyle przekonujący, iż bez trudu można się z nim identyfikować. To bardzo ważne, gdyż scenariusz nie rzuca na kolana, jest przyzwoity i nic więcej. Zakończenie rozczarowuje, ale, co istotne, jedyne strzały padają właśnie w finale - pozostałe kilkadziesiąt minut to całkiem inteligentna rozrywka w starym, dobrym stylu.
Carl Franklin pokazał, iż w konwencji czarnego filmu czuje się dobrze, już prawie dziesięć lat temu. Jego "W bagnie Los Angeles" było nominowane m.in. do nagrody Edgara Allana Poe — wyróżnienie to przyznawane jest powieściom i filmom, które wskrzeszają ducha dawnych kryminałów. Tym razem na planie spotkał się z Denzelem Washingtonem i razem wracają z solidnym obrazem "Wyścig z czasem"; ten tytuł to obowiązkowa wręcz pozycja dla miłośników twórczości np. Jamesa Hadley'a Chase'a.
Od razu trzeba zaznaczyć, że do kanonu gatunku "Wyścig z czasem" nie przejdzie. Posiada niemal wszystkie wady poprzedniego filmu Franklina - "Bez przedawnienia" - jest zbudowany na kliszach i zapożyczeniach, ale broni się aktorstwem i specyficznym humorem, na tyle, iż można mu wybaczyć nawet bardzo nierówne tempo. Wstęp jest przydługi, zakończenie nijakie, ale za to obowiązkowe rozwinięcie trzyma w napięciu i nie pozwala oderwać wzroku z ekranu.
Żeby niepotrzebnie nie zdradzać zbyt wiele — Matt Lee Whitlock jest szeryfem gdzieś na Florydzie (klimat filmu natychmiast przywołuje na myśl największy niewypał Washingtona, "Gliniarza na Karaibach", ale też na szczęście o niebo lepszy serial "Żar tropików"), przeżywa właśnie rozwód ze swoją żoną (Mendes) i romans z piękną Ann Harrison, której lekarz oznajmia, iż zaawansowany rak pozwoli jej najwyżej na pół roku życia. Kobieta szybko odkrywa, że ktoś zmienił sumę widniejącą na jej polisie ubezpieczeniowej, a wkrótce po tym zostaje zamordowana. Wszelkie tropy prowadzą do Whitlocka, ten opóźnia śledztwo i na własną rękę próbuje odkryć, o co w całej zagadce chodzi.
Najciekawsze momenty biorą swój początek właśnie w owej grze Whitlocka i depczących mu po piętach policyjnych kolegów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze