„Mroczne cienie”, Tim Burton
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuBurton wciąż bezbłędnie czuje kino, fantastycznie prowadzi narrację, każde ujęcie opiera na wyrazistym pomyśle, cudownie dobiera ilustrujące poszczególne sceny piosenki. Ubaw jest pierwszorzędny. Jednak czuć, że kręci się w kółko. Mroczne cienie to pierwsza w jego dorobku klapa finansowa, i to potężna (film zarobił około 30 mln, kosztował ponad 150 mln).
Fani Tima Burtona mają powody do niepokoju. Na pozór nie, bo ich ulubieniec to prawdziwy czarodziej kina. Jak nikt inny umie łączyć sztukę z komercją. Z jednej strony realizuje szalone, na wskroś ekscentryczne (i dodajmy: nad wyraz kosztowne) wizje, z drugiej: zarabia (a w każdym razie zarabiał) krocie. W dodatku Burton to swoisty pewniak, facet któremu (już od ponad ćwierć wieku) nie przytrafiają się tzw. gorsze filmy.
Skąd więc niepokój? Nietrudno zauważyć, że Burton zaczyna się powtarzać. Coraz częściej serwuje nam zgrabne, ale jednak autoplagiaty. W głównej roli zawsze obsadza Johnny’ego Deppa, z tą samą częstotliwością pojawia się u niego Helena Bonham Carter. W dodatku do wyboru mamy zaledwie dwa typy dekoracji: psychodeliczną baśń lub gotyckie kino grozy. Powraca określony typ humoru itd. Zapowiadające Mroczne cienie materiały (trailery, plakaty itd.) zwiastowały nazbyt już dosłowny przedruk patentów znanych z m.in. Jeźdźca bez głowy czy Demonicznego golibrody z Fleet Street.
I rzeczywiście: sięgający końca XVIII wieku prolog owszem, robi wrażenie, ale względem wspomnianych filmów jest co najmniej wtórny. Poznajemy tragiczną historię dziedzica wielkiej fortuny przemysłowej, Barnabasa Collinsa (Johnny Depp). Barnabas, słynny uwodziciel, łamie serce służącej, Angelique Bouchard (Eva Green). Ta ostatnia okazuje się być czarownicą, rzucona przez nią klątwa przemienia Collinsa w uwięzionego w okutej łańcuchami trumnie wampira. Oczywiście: Burton to szczwany lis. Chwilę później serwuje gwałtowny zwrot akcji: przenosimy się do 1972 roku. Potomkowie Barnabasa nadal mieszkają w monumentalnej rezydencji, ale dawne bogactwo to dla nich jedynie wspomnienie. Będący niegdyś fundamentem finansowej potęgi Collinsów przemysł rybny przejęło konkurencyjne przedsiębiorstwo. W dodatku kierowane przez… wiecznie młodą Angelique! Przypadkowo uwolniony przez archeologów Barnabas wpierw karmi się krwią swoich wybawców, później wyrusza w stronę Collinwood. Ma jasno określony cel: chce się zemścić i przywrócić rodzinie utracony prestiż.
Więcej tu niż w ostatnich produkcjach Burtona czarnego humoru, przekornej zgrywy, otwarcie żartobliwej gry konwencją. Ale cała historia to przede wszystkim pretekst, by zaprezentować swoiste „the best of”. Klimatyczny gotyk wspomnianych Jeźdźca i Golibrody wzbogaca satyra społeczna a’la Edward Nożycoręki, o duchach mówi się tu w campowym stylu przywodzącym na myśl Sok z żuka itd. Świadomy powtórzeń reżyser podpiera się autoironią, wyśmienicie gra też odwracając tradycyjne wizerunki swoich aktorów. I tak zwykle „eterycznie zamyśleni” Green i Depp mogą pokazać się tu jako krwiożercze bestie, słynny amant lat 90., Johny Lee Miller (Sick Boy z Trainspotting) straszyć nas będzie postępującą łysiną, a niegdysiejsza muza Burtona, Helena Bonham Carter gładko wskoczy w skórę uzależnionej m.in. od alkoholu, marzącej o wiecznej młodości matrony w średnim wieku. Wychodzi z tego coś na kształt Burtonowskiej Rodziny Adamsów. I ogląda się to świetnie. Autor Edwarda Nożycorękiego wciąż bezbłędnie czuje kino, jak zwykle fantastycznie prowadzi narrację, każde ujęcie opiera na wyrazistym pomyśle, cudownie dobiera ilustrujące poszczególne sceny piosenki itd. Ubaw jest pierwszorzędny.
Pierwszorzędny, ale pozostawiający wątpliwości. Mroczne cienie to pierwsza w Burtonowskim dorobku klapa finansowa, i to potężna (film zarobił póki co około 30 mln, kosztował ponad 150 mln). Z tym, że ja bawiłem się świetnie. Moim zdaniem tym razem jeszcze się Burtonowi upiekło. Ale nie mam wątpliwości, że kolejna gotycka, nastrojowa, ale i ironiczna produkcja z Johnny Deppem w roli głównej nikogo już nie zainteresuje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze