„Afonia i pszczoły”, Jan Jakub Kolski
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuZwolennicy Kolskiego będą zachwyceni. Powolne, hipnotyczne kadry ukazujące piękno prowincjonalnego świata. Fenomenalne poczucie humoru. Udane wykorzystanie estetyki realizmu magicznego. Świetna gra aktorów. Ballada o ludzkich emocjach i namiętnościach, zwyczajnych i powszechnych, ale niezwykle prawdziwych, ukazanych bez udziwnień. Nie jest to może film na miarę Jańcia Wodnika czy Historii kina w Popielawach, ale jest to naprawdę dobre kino, które potwierdza wysoką formę twórcy.
Twórców takich jak Kolski często określa się mianem "artystów oddzielnych". I nie bez powodu. To reżyser o bardzo szczególnej pozycji. Konsekwentnie omija świat, w którym na ostateczny kształt filmu mają wpływ zapatrzeni w badania rynku producenci. Za niewielkie pieniądze realizuje sobie tylko właściwe kino. To jedyny z debiutujących już w wolnej Polsce reżyserów, który od dawna określany jest mianem klasyka rodzimej kinematografii. Co ciekawe, Kolski nie jest twórcą stricte niszowym. Ma dużą publiczność, jego najgłośniejsze obrazy (Jańcio Wodnik, Historia kina w Popielawach) są wciąż przypominane, oglądane i dyskutowane. Afonia i pszczoły nie wniosą do tego wizerunku zasadniczych zmian.
Akcja filmu rozgrywa się na głębokiej prowincji we wczesnych latach 50. Afonia (Błęcka-Kolska) opiekuje się swoim kalekim mężem, niegdyś legendarnym zapaśnikiem, Rafałem (Saniternik). To kobieta, która najlepsze lata ma już za sobą. Żyje w harmonii ze światem, nie oczekuje, że życie czymkolwiek ją jeszcze zaskoczy. Umie cieszyć się małymi rzeczami, w nielicznych wolnych chwilach oddaje się swojej pasji: filmowaniu ludzi i przyrody. Wydaje się, że obserwujemy świat, który zatrzymał się w miejscu. Zmiany przychodzą wraz z pojawieniem się Ruskiego (Biełanow). Ruski jest zapaśnikiem; przybywa, by poznać sekrety rzemiosła Rafała. Ale że życie jest pełne niespodzianek, prawdziwym celem jego podróży okaże się Afonia. Tę dwójkę połączy gwałtowny, destrukcyjny romans.
W Afonii i pszczołach dostajemy Kolskiego, jakiego dobrze znamy. Ale nie tylko. Bo z jednej strony jest tu wszystko, do czego reżyser zdążył nas już przyzwyczaić. Powolne, hipnotyczne kadry ukazujące piękno prowincjonalnego świata. Fenomenalne, bardzo charakterystyczne poczucie humoru. Udane wykorzystanie estetyki realizmu magicznego. Świetna gra wciąż tych samych aktorów. A wewnątrz tej konstrukcji ballada o ludzkich emocjach i namiętnościach. Zwyczajnych i powszechnych, ale niezwykle prawdziwych. Bo też i ukazanych bez udziwnień. Bez sztucznie wyidealizowanej sielanki, ale i bez (tak charakterystycznego dla naszej kinematografii) histerycznego cierpienia ponad miarę. I tu tkwi sedno tego kina. Kolski nie upiększa rzeczywistości, przeciwnie — pokazuje ją jako twór złożony i niejednoznaczny. Radość i smutek, szczęście i cierpienie funkcjonują tutaj obok siebie jako czynniki nierozerwalne i wzajemnie się uzupełniające. Co szczególnie ważne — Kolski ukazuje to wszystko bez patosu, bez oceny, delikatnie i z wszechobecną empatią. To reżyser, który zakochuje się w swoich bohaterach i jednocześnie nie narzuca płaszczyzny odbioru widzowi. Afonia i pszczoły to kolejny jego film, który można oglądać jako komedię, ale można też odbierać jako zaskakująco wnikliwą analizę ludzkiej psychiki.
Z drugiej strony są w Afonii i pszczołach elementy zupełnie nowe. I nie chodzi tu nawet o perfekcyjnie zrealizowane i naprawdę efektowne sceny walk (nie tylko zapaśniczych). Znany z niezwykle precyzyjnych scenariuszy i pieczołowitych przygotowań do kręcenia każdej sceny Kolski zdecydował się na eksperyment narracyjny. Niejako wbrew sobie (sam mówił w wywiadach: Co to znaczy, jeżeli facetowi po 50-ce jego własny film wymawia posłuszeństwo i karze się traktować inaczej?). I rzeczywiście jest inaczej. Nigdy jeszcze w kinie Kolskiego nie mieliśmy do czynienia z tak luźną narracją; Afonia i pszczoły to właściwie filmowa impresja. Ciąg scen, które dość długo nie chcą połączyć się w jedną całość. Reżyser przypisuje bohaterom tajemnice, które ryzykownie długo pozostają nieujawnione. Nie pokazuje wielu kluczowych scen, ale jedynie ich konsekwencje. Zaniepokojonym śpieszę wyjaśnić: nie, nie mamy tu do czynienia z pseudoartystyczną nudą. Kolski po prostu zdecydował się nie tyle opowiedzieć historię swoich bohaterów, ile sprawić, że będziemy ich podglądać. Zobaczymy fragmenty prawdziwego życia, które dopiero w pewnym momencie ułożą się w jak najbardziej spójną całość.
Ale jak już pisałem we wstępie - Afonia i pszczoły nie zmieniają w zasadniczy sposób obrazu sztuki Kolskiego. Nie jest to może film na miarę Jańcia Wodnika czy Historii kina w Popielawach, ale jednocześnie jest to naprawdę dobre kino, które potwierdza wysoką formę twórcy. Stąd i odpowiedź na pytanie: czy iść, jest niezwykle prosta. Zwolennicy Kolskiego z pewnością będą zachwyceni. Tych nielicznych, których nie przekonały jego wcześniejsze produkcje, prawdopodobnie nie przekona i Afonia. I tyle.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze