"Impreza", Marcin Jaskulski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuZ każdej, najgorszej nawet książki, wyłania się jakiś obraz świata i człowieka w tym świecie, a rzeczywistość „Imprezy” to materiał na felieton dla każdego moralisty. Nie chodzi nawet o to, że ludzie-atomy krążą po knajpach w poszukiwaniu doraźnych przyjemności, ale o całkowitą bezrefleksyjność bohaterów. Ich doznania zawężają się właściwie do najprostszych emocji: smutku, wesołości - jest dobrze albo źle, a przede wszystkim sennie i bezcelowo. Szkoda, bo literatura pijacka ma w Polsce piękne tradycje, ale Jaskulski pisze o wódce z temperamentem abstynenta.
Książka Marcina Jaskulskiego należy do tych, z którymi momentami nie wiadomo, co zrobić ani dla kogo właściwie są przeznaczone. Z tylnej strony okładki dowiadujemy się, że autor jest męskim odpowiednikiem Katarzyny Grocholi. W domyśle – tworzy prozę dla facetów, co jest jednak mylące, jeśli przyjąć, że na „męską” prozę składają się książki sensacyjne, thrillery i kryminały. „Impreza” jest zaś prostym przeniesieniem rozwiązań znanych z „Serca na temblaku”. Zamiast kobiety głównym bohaterem jest Jakub, pracujący w dużej firmie i przeżywający – wynikłe głównie z nadmiaru – nieustanne kłopoty z kobietami. Pije, pali, przeklina i nie potrafi się zdecydować, chyba że wybór dotyczy kolejnego drinka zamawianego w barze. Męskość prozy oprócz przekleństw, wódki i nagości wyraża się też w zasadniczo ponurej wizji całości. Albo nawet nie w tym.
Nieustannie brakuje porządnych powieści o Polsce i Polakach. Autorzy albo pławią się w banale, albo zabierają się do tematów może ważnych, ale mimo wszystko niszowych (Sławomir Shuty, Michał Witkowski). Jaskulski, w ramach powieści popularnej, chwycił świetny temat – życie warszawskiego trzydziestolatka zatrudnionego w korporacji, niepoukładane tak cudownie, że nadaje się na wielotomową sagę. Mechanizmy traktowania pracowników, relacje między nimi, ambicje i nadzieje można znakomicie wplatać w tło, nie rezygnując z chwytliwości fabuły, tymczasem Jaskulski, choć wydaje się znać środowisko, o którym pisze, odpuszcza na całej linii. Życie nocne, tytułowa impreza, wypada tylko odrobinę lepiej, tym bardziej że niedojrzałość emocjonalna bohaterów książki niekoniecznie wydaje się zamierzona przez autora albo pracownicy korporacji są czternastolatkami.
Bladość oddania realiów pracy i zabawy jest porównywalna tylko z nijakością relacji bohatera z kobietami. Jaskulski skonstruował klasyczny trójkąt, wzbogacony o postacie dochodzące, ale bitwa w sercu bohatera toczy się między starą miłością Agatą a niedawno poznaną Moniką, która skutecznie zawróciła mu w głowie. To zmaganie pomiędzy zauroczeniem a sentymentem jest znane wszystkim powieściom miłosnym, a jeśli ktoś przeczytał takich więcej niż cztery, to domyśli się w połowie, że jedna z dziewczyn jest śmiertelnie chora i nie dożyje do ostatniej strony. Wszystko to opisane jest zupełnie serio, bez najmniejszej próby przewartościowania gatunkowego konwencji. A choć bohaterem targają emocje, to Marcin Jaskulski, pisząc „Imprezę”, wydaje się z nich wyzwolony.
Obrazu nędzy dopełnia sposób pisania Jaskulskiego, właściwy blogom i postom na forach internetowych i niebroniący się nawet jako fraza powieści popularnej. Przy tym jest tak rozdęty, że przekazanie prostej informacji, dokąd kumple pójdą się urżnąć, zajmuje mu pół strony. Są wykrzykniki w najdziwniejszych miejscach, dziwne skróty myślowe, a dylematy przestawiono czytelnikowi w formie wyliczenia. Potoczna, unikająca jakiejkolwiek literackości proza Jaskulskiego sprawdza się w dialogach, i to momentami nieźle. Po prostu pisze tak, jak mówi.
I małe przekłamanie – „Impreza” nie jest książką przeznaczoną dla facetów – ci mają MacLeana albo groszowe powieści sensacyjne. To powieść dla kobiet, które chcą się przekonać, jaki to jest ten straszny świat mężczyzn. A jest on, podobnie jak w wypadku Katarzyny Grocholi, naiwny i uproszczony.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze