Rozczarowany brakiem dialogu w strukturach wojskowych i powątpiewający w rzetelność źródeł wywiadu ma już dość wypełniania absurdalnych rozkazów. Właśnie wtedy pewien tubylec wskazuje mu miejsce tajnej narady bossów irackiej armii. Miller działa błyskawicznie, ale pojmani przez niego ludzie zostają natychmiast przejęci przez inny oddział. Staje się jasne, że prawda jest bardziej skomplikowana, niż się wydawało, a dostępu do niej bronią polityczne intrygi w tytułowej zielonej strefie - centralnej dzielnicy Bagdadu, gdzie rezyduje tymczasowy rząd koalicyjny, urzędnicy z Waszyngtonu, media i agenci wywiadu. Czy to możliwe, że powody, dla których młodzi Amerykanie opuścili swoje domy, były wyssane z palca? Czy armia iracka mogłaby się okazać sojusznikiem w zaprowadzeniu porządku i demokracji? Komu można zaufać, znalazłszy się w tej sieci kłamstw?
Green Zone to przykład interesującego stopu dwóch konwencji, paradokumentalna stylistyka została tu bowiem wzmocniona dynamiką komercyjnego kina akcji. Zaczyna się jak wspomniany Hurt Locker, by nagle w połowie nabrać tempa wysokooktanowej rozrywki w stylu Ultimatum Bourne'a. I nie jest to skojarzenie podyktowane jedynie obecnością Matta Damona, który wcielał się tam w tytułowego bohatera, a tu gra niepokornego Millera. Podobieństwo nabiera sensu, zwłaszcza kiedy poznamy nazwisko reżysera - Paula Greengrassa, twórcy dwóch części Bourne'a, ale też nagradzanych filmów zaangażowanych, takich jak Lot 93 czy Krwawa niedziela.