„Green Zone”, Paul Greengrass
DOROTA SMELA • dawno temuKolejny po rozsławionym Oscarami The Hurt Locker. W pułapce wojny obraz o wojnie na Bliskim Wschodzie. Przykład interesującego stopu dwóch konwencji, paradokumentalna stylistyka została tu wzmocniona dynamiką komercyjnego kina akcji. Zaczyna się jak Hurt Locker, by nagle w połowie nabrać tempa wysokooktanowej rozrywki w stylu Ultimatum Bourne'a.
Kolejny po rozsławionym Oscarami The Hurt Locker. W pułapce wojny obraz o wojnie na Bliskim Wschodzie. Akcja rozpoczyna się od bombardowania Bagdadu z 2003 roku, którym Amerykanie próbują zmusić Irakijczyków do wydania broni biologicznej. Na ulicach panuje chaos i anarchia: Saddam zbiegł, irackie wojsko spiskuje w podziemiach, a ludność cywilna walczy z nędzą i brakiem wody. Amerykańska armia, która kierując się tajnymi raportami wywiadu, żmudnie przeczesuje miejsca rzekomego składowania broni masowej zagłady, wydaje się równie zagubiona, co wszyscy pozostali. Kiedy wyspecjalizowana jednostka zwiadowcza po raz kolejny marnuje czas w jakiejś zrujnowanej fabryce kabli, starszy chorąży Roy Miller traci cierpliwość.
Rozczarowany brakiem dialogu w strukturach wojskowych i powątpiewający w rzetelność źródeł wywiadu ma już dość wypełniania absurdalnych rozkazów. Właśnie wtedy pewien tubylec wskazuje mu miejsce tajnej narady bossów irackiej armii. Miller działa błyskawicznie, ale pojmani przez niego ludzie zostają natychmiast przejęci przez inny oddział. Staje się jasne, że prawda jest bardziej skomplikowana, niż się wydawało, a dostępu do niej bronią polityczne intrygi w tytułowej zielonej strefie — centralnej dzielnicy Bagdadu, gdzie rezyduje tymczasowy rząd koalicyjny, urzędnicy z Waszyngtonu, media i agenci wywiadu. Czy to możliwe, że powody, dla których młodzi Amerykanie opuścili swoje domy, były wyssane z palca? Czy armia iracka mogłaby się okazać sojusznikiem w zaprowadzeniu porządku i demokracji? Komu można zaufać, znalazłszy się w tej sieci kłamstw?
Green Zone to przykład interesującego stopu dwóch konwencji, paradokumentalna stylistyka została tu bowiem wzmocniona dynamiką komercyjnego kina akcji. Zaczyna się jak wspomniany Hurt Locker, by nagle w połowie nabrać tempa wysokooktanowej rozrywki w stylu Ultimatum Bourne'a. I nie jest to skojarzenie podyktowane jedynie obecnością Matta Damona, który wcielał się tam w tytułowego bohatera, a tu gra niepokornego Millera. Podobieństwo nabiera sensu, zwłaszcza kiedy poznamy nazwisko reżysera — Paula Greengrassa, twórcy dwóch części Bourne'a, ale też nagradzanych filmów zaangażowanych, takich jak Lot 93 czy Krwawa niedziela.
Jakkolwiek dyskusyjne, zespolenie owych dwóch poetyk przekłada się na dość frapujący efekt artystyczny. Razić zaczynają dopiero pewne charakterystyczne dla kina akcji skróty, kiedy zamiast pogłębiać wprowadzone intrygi, scenariusz wrzuca widza w wir chaotycznych pościgów i strzelaniny, zaniedbując warstwę fabularną i wyjaśniając narracyjne zawirowania po łebkach. A to w kinie polityczno-szpiegowskim jest nie do przyjęcia. Przez to bohaterowie, którzy co rusz zarzucają sobie wzajemnie naiwność, faktycznie tacy się wydają. Ich dziecięce zdumienie w konfrontacji z kłamstwem i matactwami, prostota konspiracyjnych rozmów, które prowadzą, i szereg błędów, jakie popełniają (kapitan udaje się na miejsce tajnego spotkania wyposażonym w nadajnik wojskowym samochodem, agent CIA rozprawia o przekrętach na cały głos, idąc korytarzem pełnym ludzi itd.) - wszystko to odbiera filmowi moc wyrazu. I choć kreacji Matta Damona (stworzonego, by grać sprawiedliwych idealistów) niczego nie można zarzucić, to już konstrukcji jego postaci — z pewnością całkiem sporo. Film ma jednak pewną przewagę nad The Hurt Lockerem: nie udaje hiperrealizmu, otwarcie afiszując się ze swoimi komercyjnymi pretensjami. Przynajmniej nikt nie próbuje nam wmówić, że tak to dokładnie wyglądało. No i tym razem na sali kinowej nie usłyszymy raczej chrapania.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze