„Pozdrowienia z Paryża”, Pierre Morel
DOROTA SMELA • dawno temuSą tu pościgi samochodowe, siarczysta strzelanina, trochę ręcznej roboty, efektowne bum bum, twardziel, który sypie dowcipami, i ładna panienka, co lubi się przebierać. Średnio pada tu jeden trup na minutę. Amunicja dosłownie tryska fontannami z automatów, a rozbryzgi krwi następują z częstotliwością ejakulacji w pornolach. Obok Travolty gra nasza rodaczka - Kasia Smutniak.
Luc Besson to wyjątkowy przypadek — jako reżyser zdobył uznanie wielbicieli kina autorskiego, jako producent z kolei podbił serca przeciętnych odbiorców masowej rozrywki. Ci pierwsi wprawdzie już dawno przestali w niego wierzyć, za to druga grupa wciąż rośnie. I w nagrodę wujek Luc daje im kolejną produkcję na miarę ich potrzeb duchowych.
Są tu pościgi samochodowe, siarczysta strzelanina, trochę ręcznej roboty, efektowne bum bum, twardziel, który sypie dowcipami, i ładna panienka, co lubi się przebierać. Historia agenta CIA, który przyjeżdża na występy gościnne do Paryża, ma to wszystko i jeszcze coś więcej — propagandę, która spodobałaby się bohaterom głośnego filmu Rosja 88.
Bo Charlie Wax to kawał chama, o czym przekonuje się James Reece — dotąd obracający się w kręgach dyplomatycznych, teraz oddelegowany przez CIA do pomocy temu pierwszemu, niejako w charakterze szofera. Reece nie ma doświadczenia w tajnych operacjach i nie podoba mu się styl Waxa, gadatliwego Amerykanina, który robi wokół siebie tyle hałasu, co czołg na polu minowym.
Reece najbardziej ubolewa nad tym, że nowa praca oderwała go od romantycznej kolacji z ukochaną, która właśnie podarowała mu pierścionek zaręczynowy. Zamiast namiętnie ją teraz całować, będzie musiał spędzić noc z mafią i terrorystami, od których w mieście zakochanych aż się roi.
Akcja toczy się tu nadzwyczaj wartko: na każdą komórkę przestępczą przypada w scenariuszu określona liczba minut, nabojów i wiaderko sztucznej krwi. Sami bohaterowie dowcipkują, że średnio pada tu jeden trup na minutę. Amunicja dosłownie tryska fontannami z ich automatów, a rozbryzgi krwi następują z częstotliwością ejakulacji w pornolach.
Po każdej rzezi nasi bohaterowie przecierają twarz i pośpiesznie ulatniają się z miejsca zabawy, udając na kolejną orgię śmierci, po drodze częstując oszołomionego jeszcze tym wszystkim widza kilkoma (niekiedy nawet udanymi) żarcikami, zazwyczaj krzewiącymi kult broni palnej i amerykańskiego fast foodu.
Nawiązania do Pulp Fiction mają usprawiedliwiać ich brutalność. Zresztą nie przypadkiem znalazła się tu rola dla Johna Travolty, który przyjął ją zapewne skuszony perspektywą stworzenia kolejnej charyzmatycznej kreacji. I nie przypadkiem też jego ekranowy image obejmuje tym razem arafatkę i łysą głowę. Nie łudźcie się jednak, że zobaczycie choćby jednego martwego faszystę (jak w ostatnim filmie Quentina). Będzie prawie dokładnie odwrotnie.
Misja obydwu panów to gigantyczna czystka etniczna pod przykrywką rozbudowanej operacji antyterrorystycznej. Na pierwszy ogień idą Azjaci — wiadomo, ich gastronomie to przykrywka dla produkcji proszku, gdzie kokaina sypie się z sufitu. Kolejni do odstrzału są czarnoskórzy. Oni to przecież ten towar rozprowadzają; to źli emigranci, których dzieci zamiast pluszakami bawią się browningami.
Najgorszy element to oczywiście przybysze z Bliskiego Wschodu. Jak ktoś wita się słowami Salam alejkum, to na pewno ma pod kataną pasek z dynamitem i idzie się właśnie wysadzić. Smutne, że w ten rasistowski schemat wpada przypadkiem nasza rodaczka Kasia Smutniak. Obdarzona wszystkimi atutami typowej dziewczyny Bonda, aktorka wciela się w osobę, która w toku akcji okazuje się mocno szemrana.
Nie wiem, czy Besson i prezydent Francji mają jakiś układ towarzyski, łatwo jednak wyobrazić sobie rozmowę między nimi na temat tego filmu. — Emigranci to hołota (słynne racaille Sarkozy'ego) - mówi Besson. — Jasne, Luc — dodaje jego rozmówca. — Ale wyłączmy z tej rozgrywki Francuzów. Nie chcemy przecież kolejnych zamieszek na przedmieściach. Niech kolorowych załatwią jankesi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze