„Kick-Ass”, Matthew Vaughn
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuVaughn wychodzi z estetyki kina młodzieżowego, ale wzbogaca ją o ironiczne, kpiarskie drugie dno. Fantastyczna zabawa w stylu Tarantino, Rodriqueza, Guya Ritchie. Matthew Vaughn narusza wszelkie tabu; w ujmujący i uroczy sposób gwałci zasady politycznej poprawności. Jest brutalny, krwawy, wulgarny i jednocześnie niezwykle zabawny. Sprawdza się też jako wnikliwy znawca i pomysłowy kompilator popkulturowych motywów. Całość jest żywa, barwna i wciągająca.
Patrząc na listę płac, można by sądzić, że Kick-Ass wpisze się w obowiązujący od kilku lat schemat rozbuchanych wizualnie, wysmakowanych, operowych wręcz ekranizacji komiksowych (Sin City). Film wyreżyserował wsławiony przeniesieniem na duży ekran głośnej powieści graficznej Neila Gaimana Matthew Vaughn (Gwiezdny pył). Za obrazkowy pierwowzór odpowiada Mark Millar, a więc autor kultowej serii Wanted.
I tu spotyka nas zaskoczenie, bo Kick-Ass to przede wszystkim postmodernistyczny żart. Bliżej mu do Kill Billa niż do np. 300.
Dave (Aaron Johnson) jest nastoletnim fanem komiksów, który marzy o zostaniu prawdziwym superbohaterem. Z mocnym postanowieniem naprawy świata przybiera pseudonim Kick-Ass, zakłada specjalny strój i maskę, a następnie rusza w miasto, by walczyć ze złem. Jest jeden problem: nie ma kompletnie żadnych supermocy.
Decyzja zostania superbohaterem jednak zapadła i od tej pory Kick-Ass będzie musiał stawić czoła najniebezpieczniejszym przestępcom. Wkrótce do chłopaka dołączy perfekcyjnie wytrenowana w zabijaniu jedenastoletnia dziewczynka o imieniu Hit Girl (Chloe Moretz) oraz szkolący ją w krwawym fachu ojciec Big Daddy (Nicolas Cage).
Powiem szczerze: miałem duży problem z przyznaniem Kick-Ass wysokiej oceny. Ten film konsekwentnie, perfidnie (i trzeba przyznać, że pomysłowo) oszukuje widza. Pierwsze 45 minut to prawdziwy majstersztyk. Vaughn wychodzi z estetyki kina młodzieżowego, ale już po chwili wzbogaca ją o ironiczne, kpiarskie drugie dno.
Pierdołowaty, wyśmiewany przez kolegów i ignorowany przez koleżanki Dave przywdziewa kostium wyimaginowanego superbohatera — i tu właśnie zaczyna się fantastyczna zabawa w stylu Tarantino, Rodriqueza, Guya Ritchie itd. Matthew Vaughn narusza wszelkie tabu; w ujmujący i uroczy sposób gwałci zasady politycznej poprawności. Jest brutalny, krwawy, wulgarny i jednocześnie niezwykle zabawny.
Sprawdza się też jako wnikliwy znawca i pomysłowy kompilator popkulturowych motywów. Bo czegóż tu nie ma? Twórcy nieustannie puszczają oko do widza, cytując m.in. Leona zawodowca, Matriksa, wspomnianego Kill Billa, cały dorobek Sergio Leone i Johna Woo, klasyczne kino kung-fu i oczywiście wszelkiej maści filmy o superbohaterach. A całość jest żywa, barwna i wciągająca.
Gdyby tylko Vaughn pozostał przy tej estetyce. Niestety pomyślano tu też o wymaganiach tzw. szerokiego (a nawet bardzo szerokiego) odbiorcy. I tak mniej więcej od połowy Kick-Ass gwałtownie skręca w stronę kina spod znaku francuskiej fabryki snów Luca Bessona (Taxi i przede wszystkim Adrenalina). Ekranową przestrzeń zawłaszcza dla siebie nieustanna kopanina, strzelanina, błyski eksplozji i potoki krwi tryskające z kolejnych rozpłatanych gardeł.
Dalej ma nas już śmieszyć wyjęta żywcem z gier komputerowych umowność całej sytuacji. A finał to już najzwyklejsza młodzieżowa komedia romantyczna. Cóż, nie jestem fanem tego typu rozrywki. Ale też muszę przyznać: twórcy Kick-Ass przez cały czas pamiętają o widzach, dla których nakręcili pierwszą połowę swojego filmu.
I raz po raz wrzucają pikantne elementy, które nie pozwalają nam się nudzić. Jest ich wiele, ale o klasie całego filmu decyduje przede wszystkim wspomniany już team Hit Girl — Big Daddy. Nawet wyłącznie dla nich warto wybrać się na Kick-Ass. Każda scena z ich udziałem wywołuje histeryczny wręcz śmiech. Zastosowano tu fantastyczną grę kontrastem. Bo z jednej strony Big Daddy i Hit Girl to para brutalnych morderców.
A z drugiej tak wiele jest między nimi autentycznej miłości, czułości i wzajemnej troski. Ewidentnie psychopatyczny killer wciągający w swe zbrodnicze rzemiosło 11-letnią dziewczynkę jawi nam się idealnym, perfekcyjnym, wrażliwym i czułym ojcem. Takim do pozazdroszczenia. I samo to stanowi komiczny samograj, dzięki któremu skutecznie broni się druga, słabsza połowa Kick-Assa.
Twórcy wyraźnie czuli potencjał tej pary i właśnie dla niej napisali najzabawniejsze w całym filmie dialogi. W dodatku Nicolas Cage wspina się tu na wyżyny swoich możliwości, tworząc kreację, w jakiej nie widzieliśmy go od lat. A Chloe Moretz? Już dziś cały świat filmu wróży jej karierę na miarę Natalie Portman.
Co nie zmienia faktu, że Kick-Ass to dość siermiężna rozrywka, która cynicznie próbuje nam się sprzedać jako posttarantinowska, pseudoelokwentna kpina. Ale z drugiej strony: czy jest sens czynić z tego zarzut? Skoro nawet wstrzemięźliwi zwykle dziennikarze na pokazie filmu autentycznie pokładali się ze śmiechu? Nie mam też wątpliwości, że widownia niezwiązana profesjonalnie z kinem będzie reagować jeszcze bardziej spontanicznie. Więc może nie ma sensu się czepiać?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze