"Harry Potter i Czara Ognia", reż. Mike Newell
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuBohaterowie filmu dorastają i przestają być dziećmi. Padają ofiara hormonalnej „burzy i naporu”, zbierają towarzyskie baty, uczą się sztuki wzbudzania zainteresowania płci przeciwnej, a przy okazji radzenia sobie z odtrąceniem i zawodem. Znać tu talent Newella i doświadczenia z brytyjskiej public school. Anglicy zawsze byli mistrzami w rozpamiętywaniu młodzieńczych upokorzeń. Właśnie ta psychologiczna, obyczajowa warstwa Czary Ognia podobała mi się najbardziej. Udręka, niepokój i huśtawka nastroju mogą sprawić więcej kłopotów niż niejedna klątwa.
Cudowne lata w Hogwarcie. Harry Potter i Czara Ognia to bezsprzecznie najmroczniejsza, ale i najzabawniejsza (w iście brytyjskim stylu) z dotychczasowych ekranizacji przygód Harry'ego Pottera. W Hogwarcie odbywa się Turniej Trójmagiczny, w którym biorą też udział zawodnicy z Francji i Bułgarii. Zawodników miała być zwyczajowa trójka, ale Czara Ognia wypluwa również nazwisko Harry’ego. Coś tu śmierdzi. Na dodatek Harry przeżywa problemy wieku dojrzewania i śnią mu się niepokojące koszmary…
Film Mike’a Newella miło mnie zaskoczył. Reżyser Czterech wesel i pogrzebu i Donniego Brasco podszedł do książki bez pietyzmu, wykasował multum wątków, zaryzykował i wygrał. Akcja jest wartka, cokolwiek szpiegowska, efekty specjalne wyśmienite, a dialogi iskrzą się od ciętego humoru.
Bohaterowie filmu dorastają i przestają być dziećmi. Padają ofiara hormonalnej „burzy i naporu”, zbierają towarzyskie baty, uczą się sztuki wzbudzania zainteresowania płci przeciwnej, a przy okazji radzenia sobie z odtrąceniem i zawodem. Znać tu talent Newella i doświadczenia z brytyjskiej public school. Anglicy zawsze byli mistrzami w rozpamiętywaniu młodzieńczych upokorzeń. Właśnie ta psychologiczna, obyczajowa warstwa Czary Ognia podobała mi się najbardziej. Udręka, niepokój i huśtawka nastroju mogą sprawić więcej kłopotów niż niejedna klątwa.
I cóż za świetlane perspektywy otwierają się przed kulturą globu! Jak tak dalej pójdzie, to dzieła okołopotterowe mogą kiedyś stać się naprawdę ciekawe. Nie mogę się doczekać ekranizacji dwudziestej czy trzydziestej cegły o Potterze. Rozwody, zdrady małżeńskie, przemijanie… Być może, z chwilą gdy Harry wkroczy w wiek srebrny, zrobi się z tego jakiś Faust albo inny klasyk.
No i ten mrok. Przywrócony światu Lord Voldermort jest rzeczywiście przerażający - Ralph Fiennes nadał tej postaci jakąś miękką grozę. O dziwo, nawet polski dubbing nie zepsuł dobrego, czyli przerażającego wrażenia. Wszystko to jest wykreowane dynamicznie, ale z dużym wyczuciem. Dawno nie widziałem tak płynnych i nienachalnych efektów specjalnych.
Oczywiście maniacy zjawiska znajdą w tym filmie wiele niedociągnięć i uproszczeń. Ja wysunę tylko jeden zarzut krytyczny. Mianowicie przy każdym objawieniu się Magii, niezależnie czy to jakaś eksplozja aury, opętanie pajączka czy byle nadludzki podskok, czarodziejski ludek Hogwartu piszczy i zamiera w cielęcym zachwycie. Szczęki im opadają ustawicznie, a przecież tego typu nadprzyrodzone atrakcje powinny być dla nich chlebem spowszedniałym i nudnym. To zapewne ezoteryczna choroba zawodowa. Zalecałbym dla równowagi długie spacery po szarych hałdach żużlowych oraz lekturę nudnych traktatów logicznych. I bicze szkockie. Na wszelki wypadek.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze