Szczerze mówiąc co najwyżej średnio. Od pierwszych scen czuć, że powstaniu Four Lions nie towarzyszył żaden spójny koncept, nie było tu pomysłu na początek, koniec, jakąkolwiek intrygę itd. Film Morrisa ma klasycznie skeczową budowę, a uważnych widzów prześladować będzie (słuszne moim zdaniem) przekonanie: twórca dysponował kilkoma (dodajmy: rzeczywiście zabawnymi) pomysłami na obrazoburcze scenki w rodzaju niezapomnianych wygłupów Monty Pythona. Dalej postanowił wybudować wokół nich (w nieskończoność powtarzając kilka tych samych patentów) cały film. W efekcie Four Lions to obraz chaotyczny, narracyjnie niespójny i oczywiście nierówny.
Nie byłoby w tym nic szczególnie złego, gdyby nie to, że Morris wyraźnie nie czuje własnego pomysłu. Z jednej strony deklaruje, że oglądać będziemy obrazoburczą zgrywę, z drugiej nie tyka kulturowych tabu, nie wygrywa co najmniej komicznych kontrastów między mentalnością londyńskich mieszczuchów a barwną społecznością arabskich emigrantów itd. Zadowala się jedynie wytrwałym eksponowaniem horrendalnej głupoty swoich bohaterów. A, że są to absolutni imbecyle, Morris każe nam rozkoszować się humorem typu wywrócił się niosąc plecak pełen materiałów wybuchowych, to i wiele z niego nie zostało.
Niestety: twórcom zabrakło pomysłowości, nie wspominając nawet o inteligencji umożliwiającej grę (niemałym przecież w tym przypadku) kontekstem. Four Lions efektownie się zaczyna, później funduje widzowi kilka autentycznie śmiesznych scen, ale na dłuższą metę irytuje monotonią, a chwilami otwarcie żenuje głupotą części gagów. To klasyczny film straconej szansy. To co wydawało się w nim najciekawsze (a więc możliwość oswajania strachu poprzez śmiech), przeradza się w utrwalanie otwarcie rasistowskich stereotypów. Dialog kultur w ogóle nie następuje, potencjał komiczny kończy się po mniej więcej trzydziestu minutach… Niby jest w tym coś sympatycznego, przekornego, freakowego… ale obiektywnie dobrego kina w tym niestety nie ma.