Dramat z elementami sensacji i filmu college'owego. Z jednej strony film z ulubionej przez kinomanów serii Żądła - czyli o wszelkiego rodzaju przekrętach i szwindlach, z drugiej obyczajówka ze szczyptą romansu i tematyki społecznej. Powinno być ciekawie, ale przeważnie nie jest.
Ta historyjka, która może nie rzuca na kolana, z pewnością mogłaby przytrzymać w kinowym fotelu przez półtorej godziny seansu. I nawet z początku to czyni. Młody i utalentowany Jim Sturgess (Across the Universe) ramię w ramię ze starym wygą Kevinem Spacey, jak to się mówi - kradną kadry. Choć w sumie nie ma komu, bo cała reszta aktorów to zupełnie inna liga. Jeszcze gorzej jest ze scenariuszem, który zwyczajnie nafaszerowano bzdurami. Na Boga, gdyby bycie szulerem było tak proste, to każdy student politechniki od dawna miałby willę z basenem. Nasi prymusi dają sobie znaki, których dyskrecja przypomina machanie flagą Tybetu na placu Tiananmen, a ich pomysły na konspirację przejrzałby policjant z drogówki, nie mówiąc o specjalistach od oszustw hazardowych. I jeszcze ta wata fabularna, która wypełnia środek filmu - wysilony romans, ukrywanie przed dawnymi kumplami - nieudacznikami - wszystko to reżysersko wyraźnie kuleje. Nic dziwnego, Robert Luketic robił dotąd szalone komedie (Legalna blondynka) i chyba nie wie, że w filmach sensacyjnych ważnym elementem jest suspens.
Całość ani nie jest wiarygodna, ani nie wciąga, a na koniec jeszcze rzuca w twarz irytującym morałem. Słowem wyprawa do kina na własne ryzyko, chyba, że ktoś lubi tracić pieniądze.