„The Social Network”, David Fincher
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuBiografia Marka Zuckerberga, twórcy Facebooka. Fincher opowiada tę historię w niejednoznaczny sposób. Film perfekcyjnie zrealizowany. Kapitalnie sfotografowany, brawurowo zagrany, wzbogacony fantastycznie podkreślającą treść i nastrój muzyką. Oparty na rewelacyjnym scenariuszu (dialogi!). Jest to jeden z najważniejszych (i najlepszych) filmów, jakie trafiły w tym roku na nasze ekrany.
David Fincher to jeden z najlepszych obecnie amerykańskich reżyserów. I najbardziej wszechstronnych. Jak dotąd przerażał widzów (Siedem), błyskotliwie analizował współczesność (Podziemny krąg), demonstrował jak zrealizować superprodukcję bez kompromisów (Ciekawy przypadek Benjamina Buttona), przypominał o kinie wielkiej epiki (Zodiak). W swoim najnowszym filmie połączył wszystkie te wątki. I osiągnął naprawdę niesamowity efekt.
Social Network to biografia Marka Zuckerberga (Eisenberg), twórcy Facebooka. Odtrącony przez dziewczynę Mark włamuje się do uczelnianej bazy danych i w ciągu kilku godzin tworzy Facemash.com: portal, na którym wszyscy mogą porównywać i komentować urodę studentek Harvardu. Facemash odnosi wielki sukces, ale dla autora oznacza kłopoty: Mark zostaje oskarżony o celowe złamanie zabezpieczeń, pogwałcenie praw autorskich i naruszenie prywatności.
Ale to wtedy w jego głowie rodzi się pierwszy zarys najpopularniejszego obecnie portalu na świecie. Zuckerberg powoli uświadamia sobie, jak istotną sprawą (i chodliwym towarem) jest dziś wizerunek. Po czym tworzy „społeczny wykres” – matematyczny model powiązań między ludźmi.
Pieniądze na realizację projektu wykłada jego najbliższy (i jedyny) przyjaciel: odpowiedzialny odtąd za biznesową stronę przedsięwzięcia Eduardo Saverin (Garfield). Kolejnym wspólnikiem staje się kontrowersyjny twórca programu Napster, Sean Parker (Timberlake). Uruchomiony przez nich Facebook odnosi gigantyczny sukces (dziś portal ma już 500 milionów użytkowników). Rozmiar tego sukcesu poróżni przyjaciół: kolejne ich spotkania będą miały miejsce już na sali sądowej…
Fincher opowiada tę historię w cudownie niejednoznaczny sposób. Pozostaje neutralny, nie staje po żadnej ze stron konfliktu. Kolejne potyczki w sądzie zapoczątkowują retrospekcje, w których każdy z uczestników przedstawia własną wersję wydarzeń.
Ta wielopiętrowa narracja sprawia, że Social Network ogląda się niczym thriller: z zapartym tchem. Bo nic nie jest tu proste i oczywiste. Widać to już po portrecie głównego bohatera. Z jednej strony genialny informatyk i wizjoner, z drugiej: zakompleksiony kujon; lekceważony przez dziewczyny chłopak, którego nikt nie zaprosiłby na imprezę. Co pchnęło go na drogę wielkiego sukcesu: nowatorska wizja, deklarowana pogarda dla maluczkich, czy może chęć przypodobania się innym? A dalej? Bronił swoich praw, czy cynicznie zdradził przyjaciół? Fincher śmieje się oczekującemu jasnych odpowiedzi widzowi prosto w nos. Wydaje się mówić: czego ode mnie oczekujecie? Ja tylko przedstawiam fakty…
Ale najważniejsze, że to podejście nie kończy się na portrecie Zuckerberga. Opowiadając o Facebooku Fincher (z tą samą przewrotnością i bez stawiania jakiejkolwiek tezy) dyskretnie wprowadza tzw. pytania zasadnicze.
Bo globalna wioska opleciona ogólnodostępną siecią zmieniła proporcje i przedefiniowała pojęcia. Gdzieś znikła niegdyś obsesyjnie chroniona prywatność. Na nieco innych zasadach działa przyjaźń i lojalność. Uważana za obiektywną wartość prawda nabiera coraz bardziej subiektywnego zabarwienia. Dlaczego tak się stało i do czego nas to doprowadzi? Fincher nie bawi się w moralistę, niczego nie ocenia, on nawet nie stawia powyższych pytań wprost. Serwuje wyśmienite kino rozrywkowe, w którym samo śledzenie akcji wypełnia całą naszą uwagę. A wspomniane pytania pojawiają się dopiero po projekcji.
Z tym większą siłą.
Właściwie Fincher robił to już wcześniej. Tak było w Siedem i w Podziemnym kręgu. Tyle, że tam autor Zodiaka opierał się o sytuacje ekstremalne. Tym razem wziął na cel zjawisko, w którym wszyscy uczestniczymy. Tym samym jego przewrotność dotyka nas bezpośrednio. I to właśnie decyduje o klasie Social Network. Bo oczywiście: jest to film perfekcyjnie zrealizowany. Kapitalnie sfotografowany, brawurowo zagrany, wzbogacony fantastycznie podkreślającą treść i nastrój muzyką. Oparty na rewelacyjnym scenariuszu (dialogi!). Ale to wszystko jest już u Finchera normą, standardem, poniżej którego nie schodzi. Tym razem udało mu się też nie tyle zainspirować, co wręcz zmusić widzów do refleksji. I właśnie dlatego jest to jeden z najważniejszych (i najlepszych) filmów, jakie trafiły w tym roku na nasze ekrany.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze