„Mapy gwiazd”, David Cronenberg
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKino na miarę „Nagiego Lunchu” to może nie jest, ale obejrzeć „Mapy gwiazd” bez wątpienia warto. Cronenberg udowadnia, że nawet jeżeli najlepsze lata ma już za sobą, wciąż warto śledzić jego poczynania.
Przyznaję, że nie bardzo wierzyłem w ten film. Cronenberg to klasyk, ale w ostatnich latach dostarczał nam obrazy przegadane, pretensjonalne, nudne („Niebezpieczna metoda”, „Cosmopolis”). Na domiar złego (ponownie, chociaż tym razem, na szczęście, w drugoplanowej roli) pojawia się tu Pattinson („Saga Zmierzch”). Nadzieję dawała Złota Palma („najlepsza aktorka”) dla Julianne Moore. Tyle, że wątpliwości to nie rozwiewało: Canneńskie jury zawsze promowało Cronenberga, a Moore to oczywiście aktorka wybitna (dość wspomnieć „Godziny”, „Koniec romansu”, „Magnolię”, czy nawet „Big Lebowskiego”) ale jedna, najlepsza nawet rola to za mało na udany film. Tymczasem… kino na miarę „Nagiego Lunchu” to może nie jest, ale obejrzeć „Mapy gwiazd” bez wątpienia warto.
Poznajemy dwie bohaterki: starzejącą się gwiazdę kina, Havanę Segrand (Julianne Moore) i jej świeżo upieczoną asystentkę, Agathę Weiss (Mia Wasikowska). Pierwsza chce odbudować podupadająca karierę grając własną matkę: tragicznie zmarłą legendę Hollywood. Druga powraca do rodzinnego miasta, by zmierzyć się z demonami przeszłości. W tle widzimy przeżartą kłamstwem, hipokryzją i złudnym blichtrem codzienność Fabryki Snów.
Przekory odmówić Cronebergowi nie sposób. To pierwszy w jego ponad trzydziestoletniej karierze film zrealizowany w Hollywood. I pewnie ostatni, bo określenie „jadowita satyra” służyć tu może co najwyżej za eufemizm. Reżyser nie pozostawia na kalifornijskich celebrytach suchej nitki: to banda trawionych wieczną depresją, zakłamanych, budujących swój sukces na cudzej krzywdzie, neurotycznych upiorów. Raj dla psychologów i terapeutów, gdzie słowa takie jak „przyjaźń”, „życzliwość”, „lojalność” od dawna wypowiadane są z cynicznym przymrużeniem oka. Charakterystyczny styl Cronenberga pasuje tu jak ulał: na pozór zimny, oparty na beznamiętnej obserwacji, mieszający rzeczywistość z poetyką koszmarnego snu, narkotycznie powolny, hipnotyczny… Na szczęście formalne popisy i wszechobecna kpina nie wyczerpują całego potencjału „Mapy gwiazd”. Jest tu jeszcze miejsce na złożoną, opartą na gęstej sieci wzajemnych powiązań, powoli odkrywającą kolejne tajemnice intrygę. Historia (przynajmniej na tle wspomnianych „Cosmopolis” i „Niebezpiecznej metody”) opowiedziana jest w sposób zdyscyplinowany, a dwugodzinna projekcja, chociaż prowadzi ku przykrym wnioskom, z pewnością nie nudzi.
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/81yGYozFhow/34_mapy_gwiazd_34_-_polski_zwiastun[/Wrzuta]
Nie sposób pominąć tu naprawdę wspaniałego aktorstwa. Doskonale radzą sobie też bohaterowie drugiego planu (John Cusack, Olivia Williams, Evan Bird), ale prawdziwy koncert dają Wasikowska i Moore. Wasikowska wreszcie ma okazję zerwać z wizerunkiem natchnionej (ewentualnie rozkapryszonej) panienki; Moore z pewnością ponownie (nominowano ją już czterokrotnie) zawalczy o Oscarową statuetkę. A Cronenberg? Serwując nam coś pomiędzy Altmanowskim „Graczem” i Lynchowską „Mulholland Drive” udowadnia, że nawet jeżeli najlepsze lata ma już za sobą, wciąż warto śledzić jego poczynania.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze