„Samoloty”, Klay Hall
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuTowarzyszące „Samolotom” plakaty, trailery, streszczenia budziły (jak się okazało: uzasadnione) obawy. Czyżby Disney postanowił sięgnąć do naszych kieszeni bezceremonialnie odcinając kupony od sukcesu obu części Pixarowskich „Aut”? Niestety tak. „Samoloty” to powtórka z rozrywki. Ten sam świat, praktycznie identyczny scenariusz. Tyle, że w powietrzu.
Bohaterem jest mały, służący do rozpylania nawozów samolot rolniczy, Dusty. Mieszka na tzw. głębokiej prowincji, fruwa nad polami, przyjaźni się z cysterną Beką i wózkiem widłowym Dottie. Marzy mu się udział w powietrznym wyścigu dookoła świata, co budzi ogólne rozbawienie. Nasz bohater nie ma odrzutowych silników, sportowej konstrukcji, ma za to (jedyny oryginalny, ale niedostatecznie ograny motyw) lęk wysokości. Jak nietrudno się domyśleć: na skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności Dusty przechodzi eliminacje, wytrwale trenuje, zjednuje sobie sympatię (wyścig transmitują wszystkie stacje telewizyjne) widzów na całym świecie.
Kto widział „Auta”, zmagać się będzie z nieustannym poczuciem deja vu. Wielki wyścig, nieśmiały prowincjusz, jego skomplikowana relacja z mentorem-trenerem. Do tego oczywiście wiara w realizację marzeń kosztem ciężkiej pracy, promocja zasad fair-play, schemat „od zera do bohatera”, sympatyczna gloryfikacja przyjaźni i lojalności. Wszystko (niestety!) pozbawione wariackiej charyzmy „Aut”. Za „Samoloty” odpowiada (korzystające tu z przywilejów kontraktu Disney-Pixar) studio DisneyToon. I czuć to na każdym kroku. Przyzwyczajeni do ekscentrycznych wygłupów Pixara dorośli rozczarują się uproszczoną charakterystyką postaci, dydaktycznym tonem, podanymi na tacy morałami. Nie ma tu przewrotnego humoru, przekornych odniesień do popkultury, szalonej dynamiki, o egzystencjalnych konfliktach (jakby nie było: znak firmowy wytwórni Lassetera) nie wspominając. Jest za to cała masa prostych zagrań. Bohaterów nakreślono korzystając ze stereotypów narodowych (meksykański aeroplan to otyły macho, francuska pani samolot to oczywiście romantyczna uwodzicielka itd.), kwestię dekoracji rozwiązano przedrukowując pocztówkowe widoki (latamy nad Himalajami, Tadż Mahal, czy wieżą Eiffla) itd.
„Samoloty” można tłumaczyć argumentując, że to propozycja skierowana przede wszystkim do najmłodszych widzów. I rzeczywiście: obecni na pokazie dorośli byli znudzeni, ale dzieciaki naprawdę zachwycone. Po Pixarowskich dramatach o przemijaniu, odrzuceniu, samotności („Wall-E”, „Odlot”) banalnie skonstruowane „Samoloty” będą dla maluchów (uszytą na ich miarę) chwilą oddechu. Mnie to jednak nie przekonuje: pokochałem widok w równym stopniu rozentuzjazmowanych rodziców i ich podopiecznych. Kupiła mnie idea zniesienia barier wiekowych, podziału na kino dobre i złe, nie „dla dorosłych” lub „dla dzieci”. „Samoloty” ponownie infantylizują animację, a szlachetność tego podejścia (przyznaję: bywało, że produkcje Pixara przerażały najmłodszych) wydaje się jedynie zasłoną dymną dla chciwości Disney’a („Auta” najwięcej zarobiły na gadżetach, „Samoloty” nadają się do tego idealnie). Reasumując: kino sympatyczne, ale tym razem jedynie dla przedszkolaków.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze