„Wyznanie”, Roman Gren
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKolejna mapa pamięci wydrukowana w „liniach krajowych” wydawnictwa Czarne. Roman Gren, scenarzysta i pisarz okazjonalny zaprasza czytelnika do krainy swojego dzieciństwa. nie próbuje zaczarować czytelnika, unika dopisywania znaczeń na siłę, programowo unika efekciarstwa. Wyznaje historie, które przydarzyły mu się za młodu, tak jakby mówił do przyjaciela. Nie zabiega o uwagę, po prostu grzecznie zaprasza do swojego świata.
Kolejna mapa pamięci wydrukowana w „liniach krajowych” wydawnictwa Czarne. Roman Gren, scenarzysta i pisarz okazjonalny zaprasza czytelnika do krainy swojego dzieciństwa. Nie jest to szczególne wyzwanie, gdyż, jak wiemy od Wojciecha Smarzowskiego, dzieciństwo miał każdy. Niemniej, książka posiada pewien urok.
Doprawdy, trudno o bardziej trafiony tytuł. Gren nie próbuje zaczarować czytelnika, unika dopisywania znaczeń na siłę, programowo unika efekciarstwa. W istocie wyznaje historie, które przydarzyły mu się za młodu, tak jakby mówił do przyjaciela. Nie zabiega o uwagę, po prostu grzecznie zaprasza do swojego świata.
A tam głębokie lasy, przez które wędruje z matką – drogę wskazuje piłka, ciśnięta przed siebie, jakoby samodzielnie wybierająca najniebezpieczniejszą ze ścieżek. Młodzieńczą potrzebę prawdy, w obliczu kłamstwa dzienników Polski Ludowej, oferują gazety sportowe (jeśli Wisła przegrała z Legią 1:2 to najprawdopodobniej naprawdę przegrała), gra się w gazdę i króla, dzieci kradną sobie figurki Indian.
Ten dziecięcy świat ulega rozszerzeniu na trzy sposoby. Pierwszym, najprostszym rozszerzeniem są historie rodzinne, które z upodobaniem gromadzi małoletni bohater (mam nadzieję, że utożsamiając go z samym Grenem nie popełniam błędu), niektóre są banalne, inne urokliwe, przynajmniej jedna to gotowy scenariusz na film. Oto syn sprowadza narzeczoną do domu starzejącego wuja – powiedzmy, że jest to wuj – szykują ślub, do którego jednak nie dochodzi, gdyż jurny staruszek rozkochuje w sobie młódkę i oboje, zadurzeni w sobie na zabój, umykają za granicę żyć szczęśliwie i tak długo, jak prostata pozwoli.
Otwarcie drugie – Gren zawraca czas na podobieństwo Prousta i jego ciasteczka. Narrator w toku swych wędrówek natrafia na spalony dom, a jego wyobraźnia odtwarza ów pożar, wyjaśnia, skąd ogień ruszył i co było jego przyczyną, jak to pobiegł do „oszalałej z trwogi” firanki i objął sobą zegar, w którego najciemniejszym kącie przycupnęła drżąca ze strachu kukułka. Fantastyczna, utrzymana w poetyce magicznego realizmu scena kończy się niemal pogańskim oczyszczeniem, kiedy chłopak i matka pucują się w misie do czysta.
Wreszcie, otwarcie trzecie, tożsamościowe – co to znaczy „Żyd”. Chłopak boleśnie przeżywa swoją inność, odmienność, powiedzmy wyobcowanie z grupy rówieśniczej. Nie ma pojęcia, co go odróżnia od reszty, zawiła historia dwóch narodów żyjących na wspólnej ziemi jest ledwie zapoznana. Widzi co najwyżej kolegów pastwiących się nad kukłą Judasza. Przeszłość, magia, własne pochodzenie. Te trzy wektory, wiodące z dziecinnej polanki, składają się na fundamentalne pytanie: „kim jestem?”.
Wyznanie, wbrew intencjom autora, uzmysławia aktualną kondycję rynku książki i staje się głosem w dyskusji o przyczynach spadku czytelnictwa. Ta nie pozbawiona uroku, intymna książeczka liczy raptem sto stron w miękkiej oprawie. Jej cena wynosi trzydzieści złotych. Wątpię, aby tę kwotę wygenerowała pazerność autora i wydawnictwa Czarne – przyczyna leży, najprawdopodobniej, w horrendalnych kosztach narzucanych przez dystrybutorów, swoje zrobił też VAT, którego bezmyślne, barbarzyńskie wprowadzenie zmieniło sposób rozliczania się wydawców na dalece mniej korzystny. Aby odpowiedzieć na pytanie „dlaczego Polacy przestają czytać”, wystarczy zerknąć na czwartą stronę okładki. Dodajmy, że o ile tytuły komercyjne, powieści Harlana Cobena i biografie celebrytów jakoś ocaleją, to przyszłość książek skromnych, delikatnych – jak Wyznania – Grena jest mocno wątpliwa. A szkoda.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze