„Prawdziwa historia króla skandali”, Michael Winterbottom
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuWinterbottom opowiada o przemyśle erotycznym - bogate tło obyczajowe, swoista podróż w czasie, całe zjawisko ukazane przez pryzmat biografii genialnego impresario. Rekonstruuje życie londyńskiego Soho lat 60. i 70. Dba o najdrobniejsze detale (stroje, wnętrza, auta, gadżety), upaja się klimatem epoki. Film jest dynamiczny, kolorowy.
Gdyby obudzono mnie w środku nocy pytaniem o ulubiony film Winterbottoma, bez wahania odpowiedziałbym: „24 Hour Party People”. Niezwykle barwny, pieczołowicie zrekonstruowany obraz muzycznego życia Manchesteru na przestrzeni dekad pozostaje jedną z najlepszych fabuł o muzyce, jakie kiedykolwiek nakręcono. Stąd tak bardzo czekałem na „The Look of Love” (tak brzmi oryginalny, nawiązujący do słynnej piosenki i daleki od tandety polskiego „tłumaczenia” tytuł). Tym razem Winterbottom opowiada o przemyśle erotycznym, ale klucz jest ten sam: bogate tło obyczajowe, swoista podróż w czasie, całe zjawisko ukazane przez pryzmat biografii genialnego impresario, którego w obu filmach gra zresztą ten sam aktor: Steve Coogan.
Tym razem duet Winterbottom-Coogan sięga po biografię Paula Raymonda. A więc tzw. króla Soho, lidera angielskiego przemysłu erotycznego, kolekcjonera nieruchomości, zawsze kontrowersyjnego bohatera niezliczonych skandali, przez lata nr.1 na liście najbogatszych Brytyjczyków. Ubogi chłopak z Liverpoolu startuje od klubów ze striptizem, szybko przekształca je w ekskluzywne, erotyczne rewie i kabarety, osiąga sukces, śmiało wchodzi na rynek tzw. magazynów dla panów. Londyn huczy od plotek o jego ekscesach. Romanse z najpiękniejszymi modelkami, walizki pełne kokainy, kosztowne rozwody, imprezy z udziałem Beatlesów i Rolling Stonesów: to wszystko dla Raymonda tzw. chleb powszedni.
Oczekiwałem powtórki z „24 Hour Party People” i nie zawiodłem się. To ten sam typ narracji: Winterbottom rekonstruuje życie londyńskiego Soho lat 60. i 70. tak, jak gdyby kręcił film kostiumowy. Dba o najdrobniejsze detale (stroje, wnętrza, auta, gadżety), upaja się tzw. klimatem epoki, karmi popkulturą. Jest dynamiczny, kolorowy. Kapitalnie wspomaga go Coogan. Jego Raymond to nadpobudliwy charyzmatyk, świadomy zasad medialnej gry cynik, mistrz manipulacji, czasem karykaturalny błazen, kiedy indziej urodzony przywódca. Coogan bawi się mitem, ale umie też swojego bohatera uczynić ludzkim, a nawet sympatycznym. Na uznanie zasługuje zwłaszcza to ostatnie: Raymond krzywdzi najbliższych, zdradza żony, nie interesuje się losem dzieci z wyjątkiem ukochanej córki, której narastające uzależnienie od kokainy umie skwitować jedynie prośbą, by zawsze kupowała najdroższy, „czysty” towar. Trudno nazwać go bohaterem pozytywnym, ale (dzięki sile kreacji Coogana) nie polubić naprawdę nie sposób.
Zaręczam, że powracające tu porównanie do „24 Hour Party People” jest jak najbardziej uzasadnione. Winterbottom realizuje sprawdzony schemat, chce powtórzyć sukces sprzed lat. Jest to tak zaletą, jak i wadą „The Look of Love”. Zaletą, bo fani estetyki bez wątpienia będą zadowoleni, wadą: bo nie ma tu miejsca na jakiekolwiek zaskoczenie. Widać to choćby na przykładzie głównych bohaterów: Coogan w obu filmach gra cudownie, ale właściwie identycznie. Na domiar złego „Prawdziwa historia” nie dorównuje „24 Hour”. Historia Manchesterskich subkultur opowiedziana była perfekcyjnie. Tym razem Winterbottom chwilami gubi się pomiędzy (bezbłędnym!) teledyskiem-pocztówką z minionej epoki, a powracającą tu raz po raz, z lekka moralizującą i zwyczajnie niewiarygodną refleksją wspominającego dawne czasy starego Raymonda. Stąd niełatwo ocenić „The Look of Love”. Z jednej strony film potwierdza widoczny od kilku lat kryzys Winterbottoma. Z drugiej: ogląda się go świetnie. Fani dostrzegą, że reżyser robi ich w konia, że wszystko to już było, że mamy do czynienia z autoplagiatem. Ale i tak będą zadowoleni.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze