"Opowieści na dobranoc", Adam Shankman
DOROTA SMELA • dawno temuKino familijne firmowane przez Disneya. Dla wielu widzów to już wystarczająca antyrekomendacja. Aktorskie filmy Disneya kojarzą się z niedzielnymi seansami TV i uosabiają wszystko to, co decyduje o słabym czasie emisji - naiwną fabułę i plastikową jakość. Tu jednak w produkcję wmieszały się jeszcze dwa nazwiska - Adam Shankman, błyskotliwy reżyser Lakieru do włosów i niepoprawny politycznie komik Adam Sandler.
Kino familijne firmowane przez Disneya. Dla wielu widzów to już wystarczająca antyrekomendacja. Aktorskie filmy Disneya kojarzą się z niedzielnymi seansami TV i uosabiają wszystko to, co decyduje o słabym czasie emisji — naiwną fabułę i plastikową jakość. Tu jednak w produkcję wmieszały się jeszcze dwa nazwiska — Adam Shankman, błyskotliwy reżyser Lakieru do włosów i niepoprawny politycznie komik Adam Sandler, który teoretycznie powinien zadziałać jak chili na słodko-nużącą poetykę disnejowską. Powiem tylko tyle: błysku nie widać, przyprawy nie czuć. Wytwórnia zdominowała charakter filmu, który choć wychodzi od całkiem nośnego fabularnie pomysłu, nie rozwija jego potencjału.
Skeeter Bronson to typ bohatera, który przewija się przez dziesiątki bajek — męska wersja Kopciuszka, sieroty pognębionego przez los i zdanego na niełaskę złych ludzi, dobrego pastuszka i innych szlachetnych, ale niedocenionych. W dzieciństwie ojciec opowiadał mu na dobranoc niezwykłe historie. Zbyt pochłonięty synem zaniedbał interesy i musiał oddać swój motel koledze, który obiecał, że jego latorośl będzie miała w nim zaklepaną posadę menedżera. Rodzinny motel zmienił się w wielką placówkę, ale to nie Skeeter otrzymał berło zarządcy, ale lizus uganiający się za córką właściciela. Przegrany Skeeter, który musiał zadowolić się obowiązkami chłopca na posyłki, nie przestał jednak marzyć. Jako wrażliwy marzyciel szybko znalazł wspólny język z siostrzeńcem i siostrzenicą, nad którymi opiekę powierzyła mu na kilka dni siostra. Pierwszoklasiści Bobbi i Patrick od razu polubili bajki na dobranoc, które Skeeter snuł na motywach własnych przeżyć i gęsto przeplatał przypadkami swojej niedoli. Wkrótce zauważył, że codzienność w dziwny sposób splata się ze zmyśleniem.
Wydawałoby się, że to punkt wyjścia dla nieograniczonej wyobraźni i kreatywności. Twórcy wydają się jednak nader ograniczeni cudzymi pomysłami, które cytują. Dominuje chłopięca fantazja o kowbojach i Indianach, która miesza się z fallicznym marzeniem o czerwonym ferrari. Atak bajkowości uosabiać mają spadające z nieba gumy do żucia, a szczytem poczucia humoru ma być pastisz Gwiezdnych wojen. Owszem, jest tu kilka uroczych gagów (wszystkie z udziałem wytrzeszczonej świnki morskiej), ale na ogół wieje nudą, która osłabia pozytywne przesłanie. Winien jest scenariusz. Oprócz i tak dość uproszczonego psychologicznie Skeetera cała reszta postaci to jednowymiarowe karykatury ludzkie. Także bieg wydarzeń jest przewidywalny, a nad wszystkim unosi się widmo rodzicielskiej cenzury i grupy wiekowej. Co prawda mamy tu do czynienia z kinem familijnym, nie można jednak wybaczyć twórcom spaprania dobrego pomysłu. Dziwi brak inwencji Adama Shankmana, któremu ten film może co najwyżej nabruździć w CV. Co zaś do drugiego Adama, to chyba lepiej, żeby trzymał się sprośnych opowieści.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze