„Muppety”, James Bobin
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKoncepcja filmu dokumentującego ponowne narodziny show pozwala bez końca cytować stare dowcipy. O dziwo działa to wyśmienicie. Bo w tym przypadku fani nie oczekują nowości. Absurdalny humor, wszechobecny chaos, szalona afirmacja życia, energetyczne, musicalowe piosenki i zabójcza charyzma Kermita, Faziego, Gonzo, Rowlfa, Piggy to wciąż skuteczny przepis na sukces.

Tego filmu naprawdę się bałem. Bo Muppet Show to kultowa pozycja czasów mojego dzieciństwa. Zamiłowania do absurdalnego humoru Kermit i spółka uczyli nas na długo wcześniej, nim poznaliśmy np. Latający Cyrk Monty Pythona. U schyłku szarej, PRL-owskiej rzeczywistości przedstawienia Hensonowskich kukiełek (nawet jeśli dziś brzmi to już nieco zbyt patetycznie) były niczym powiew wolności; symbolizowały anarchistycznego ducha prawdziwej rebelii. Co ciekawe: legendarny show wciąż broni się doskonale (polecam archiwalne odcinki dostępne choćby na youtube’ie). Nie od dziś wiadomo jak korporacyjna, hollywoodzka machina poczyna sobie z mitami: równać w dół, profilować na potrzeby statystycznego pożeracza popcornu, czyli zwyczajnie psuć, a nawet profanować: to właśnie lubią robić decydenci z kalifornijskiej fabryki snów.
Ale na szczęście tym razem potrafili się powstrzymać. Drażnić może nieco zbyt familijny początek: poznajemy typową amerykańską rodzinę wychowującą dwóch synów. Kochający się bracia trzymają sztamę, pomimo że (i z tego zabiegu twórcy nie czuli zobowiązani się wytłumaczyć) jeden z nich od urodzenia jest… muppetem. We wczesnym dzieciństwie pluszowy Walter nie widzi swej odmienności, ale wraz z upływem lat coraz mocniej odczuwa jej konsekwencje. Ulgę przynosi mu jedynie oglądanie Muppet Show: gdzieś daleko są tacy jak on, w dodatku są prawdziwymi gwiazdami… Zaniepokojony nasilającą się melancholią brata Gary (Jason Segel) zaprasza go na wycieczkę do Hollywood: gwoździem programu ma być wizyta w legendarnym teatrze mupetów. Konfrontacja nie przynosi ukojenia: rewia okazuje się być zamknięta, jej bohaterowie rozproszeni po całym świecie, w dodatku Statler i Waldorf (pamiętna loża szyderców) planują przekazać cały budynek chciwemu deweloperowi (Chris Cooper). Zapobiec temu może jedynie reaktywacja rewii. I tak Walter rozpoczyna kompletowanie starej ekipy. Szybko okazuje się, że nie wszystkie gwiazdy Muppet Show poradziły sobie z upływem czasu (prawdziwym szokiem dla fanów będzie widok uwięzionego w szpitalu psychiatrycznym, spętanego kaftanem bezpieczeństwa, ukaranego zakazem gry na perkusji Zwierzaka).

Bobin opowiada przez pryzmat nostalgii za czasami, kiedy telewizja dbała jeszcze o wysoki poziom serwowanej rozrywki. Hitami były np. Kabaret Starszych Panów, nie Taniec z gwiazdami czy właśnie Muppet Show (a nie Jackass). Stąd po drętwym otwarciu, wraz z pojawieniem się Kermita wracają stare czasy. Koncepcja filmu dokumentującego ponowne narodziny show pozwala Bobinowi bezkarnie grać Hensonowskimi patentami i bez końca cytować stare dowcipy. O dziwo działa to wyśmienicie. Bo w tym przypadku fani nie oczekują nowości. Absurdalny humor, wszechobecny chaos, szalona afirmacja życia, energetyczne, musicalowe piosenki i zabójcza charyzma Kermita, Faziego, Gonzo, Rowlfa, Piggy to wciąż skuteczny przepis na sukces.Na Muppety mógłbym wylać i dziesięć beczek miodu, ale nie obejdzie się bez łyżki dziegciu. Idzie o dubbing. Bardzo sprawnie wykonany i z gruntu bezsensowny. Wszyscy pamiętamy np. obłędny skrzek Kermita, przekładanie go na polską mowę (pomimo udanych wysiłków dubbingujących większość postaci Zielińskiego i Bobereka) bywa zwyczajnie niesmaczne. Nie jest to pomysł polskiego dystrybutora, a korporacyjny wymóg Disney’a. I tworzy to paradoks: Muppety z jednej strony kontestują korporacyjną rzeczywistość (przepyszna scena konfrontacji z nowoczesnymi rankingami popularności), z drugiej czasem muszą jej ulec. I dlatego nie mam wątpliwości, że to ostatni wielki występ dzieci (zmarłego w 1990 roku) Jima Hensona. Ale nie będę się rozklejał. Wystarczy mi radość, że ukochana ekipa sprzed lat wciąż daje radę!

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze