Ale na szczęście tym razem potrafili się powstrzymać. Drażnić może nieco zbyt familijny początek: poznajemy typową amerykańską rodzinę wychowującą dwóch synów. Kochający się bracia trzymają sztamę, pomimo że (i z tego zabiegu twórcy nie czuli zobowiązani się wytłumaczyć) jeden z nich od urodzenia jest… muppetem. We wczesnym dzieciństwie pluszowy Walter nie widzi swej odmienności, ale wraz z upływem lat coraz mocniej odczuwa jej konsekwencje. Ulgę przynosi mu jedynie oglądanie Muppet Show: gdzieś daleko są tacy jak on, w dodatku są prawdziwymi gwiazdami… Zaniepokojony nasilającą się melancholią brata Gary (Jason Segel) zaprasza go na wycieczkę do Hollywood: gwoździem programu ma być wizyta w legendarnym teatrze mupetów. Konfrontacja nie przynosi ukojenia: rewia okazuje się być zamknięta, jej bohaterowie rozproszeni po całym świecie, w dodatku Statler i Waldorf (pamiętna loża szyderców) planują przekazać cały budynek chciwemu deweloperowi (Chris Cooper). Zapobiec temu może jedynie reaktywacja rewii. I tak Walter rozpoczyna kompletowanie starej ekipy. Szybko okazuje się, że nie wszystkie gwiazdy Muppet Show poradziły sobie z upływem czasu (prawdziwym szokiem dla fanów będzie widok uwięzionego w szpitalu psychiatrycznym, spętanego kaftanem bezpieczeństwa, ukaranego zakazem gry na perkusji Zwierzaka).
Bobin opowiada przez pryzmat nostalgii za czasami, kiedy telewizja dbała jeszcze o wysoki poziom serwowanej rozrywki. Hitami były np. Kabaret Starszych Panów, nie Taniec z gwiazdami czy właśnie Muppet Show (a nie Jackass). Stąd po drętwym otwarciu, wraz z pojawieniem się Kermita wracają stare czasy. Koncepcja filmu dokumentującego ponowne narodziny show pozwala Bobinowi bezkarnie grać Hensonowskimi patentami i bez końca cytować stare dowcipy. O dziwo działa to wyśmienicie. Bo w tym przypadku fani nie oczekują nowości. Absurdalny humor, wszechobecny chaos, szalona afirmacja życia, energetyczne, musicalowe piosenki i zabójcza charyzma Kermita, Faziego, Gonzo, Rowlfa, Piggy to wciąż skuteczny przepis na sukces.Na Muppety mógłbym wylać i dziesięć beczek miodu, ale nie obejdzie się bez łyżki dziegciu. Idzie o dubbing. Bardzo sprawnie wykonany i z gruntu bezsensowny. Wszyscy pamiętamy np. obłędny skrzek Kermita, przekładanie go na polską mowę (pomimo udanych wysiłków dubbingujących większość postaci Zielińskiego i Bobereka) bywa zwyczajnie niesmaczne. Nie jest to pomysł polskiego dystrybutora, a korporacyjny wymóg Disney’a. I tworzy to paradoks: Muppety z jednej strony kontestują korporacyjną rzeczywistość (przepyszna scena konfrontacji z nowoczesnymi rankingami popularności), z drugiej czasem muszą jej ulec. I dlatego nie mam wątpliwości, że to ostatni wielki występ dzieci (zmarłego w 1990 roku) Jima Hensona. Ale nie będę się rozklejał. Wystarczy mi radość, że ukochana ekipa sprzed lat wciąż daje radę!