„Przekręt doskonały”, reż. James Foley
"Przekręt doskonały" kontynuuje tradycję filmów zapożyczających z pamiętnego "Żądła" George'a Roya Hilla, czy też produkcji serwowanych przez mistrza gatunku, Davida Mameta. Czego widz ma prawo oczekiwać po tego typu obrazie? Oczywiście zagmatwanej, acz chirurgicznie precyzyjnej intrygi, niespodziewanych zwrotów akcji i tytułowego przekrętu. Nieznajomość fabuły w takich przypadkach to atut (w tym konkretnym stanowi jedyną gwarancję jakiegokolwiek zaskoczenia), wspomnę więc tylko o podstawowych założeniach filmu. Jake Vig (Ed Burns), wraz ze swoja ekipą "robi" na duże pieniądze człowieka, który okazuje się być księgowym szefa mafii, ekscentrycznego Winstona Kinga (Hoffman). Niefortunną robotę dwoje z jego ludzi przypłaca życiem. Sam Vig, chcąc ratować skórę, zgłasza się do Kinga i proponuje mu wynagrodzenie - podejmuje się ustawienia największego numeru w swojej karierze.
James Foley przeniósł kiedyś na ekran doskonałą sztukę Mameta, "Glengarry Glen Ross", można więc mówić o jego doświadczeniu w podobnej materii, natomiast scenarzysta Doug Jung jest debiutantem, który zapewne obejrzał mnóstwo filmów z gatunku "con movies". Do tematu nie wnieśli niestety niczego nowego, schemat, który już kilkanaście lat temu zjadał własny ogon, tym razem został ostatecznie wyprany z resztek koloru. Filmy mające z założenia manipulować widzem stały się przewidywalne w swojej nieprzewidywalności. Kwestie "Nie ufaj nikomu" i "Nic nie jest takie, jakie się wydaje" niezmiennie obowiązują.