"Huta", Grzegorz Kopaczewski
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuHuta Kopaczewskiego to powieść wcale nie wybitna, ale i do wybitności nie aspirująca. To kolejny przykład absorbowania wątków fantastycznych przez prozę głównonurtową. Tytułowa Huta jest rajem dla wszelkiego rodzaju artystów, pięknoduchów, ludzi z wizją, słowem – takich, którzy nie wysiedzieliby w robocie od ósmej do szesnastej. Mają tam żyć, chodzić po knajpach i deliberować nad przyszłością społeczeństwa. Prawie raj.
Kilka lat temu Jan Sowa ogłosił Sezon w teatrze lalek, zbiór esejów, w których z młodzieńczą śmiałością kreślił swą wizję człowieka i świata, w którym ten żyć powinien. W złośliwym uproszczeniu szło o to, że jednostka wyzwolona z pragnień konsumpcyjnych znajdzie w sobie niezmierzone pokłady kreatywności, poświęci się pasjom, sztuce i tym podobnym, było też coś o życiu w luźnych komunach na wzór plemion indiańskich i radości płynącej z mieszkania w tipi. Sowa wypisywał takie rzeczy zupełnie na serio, zaś Grzegorz Kopaczewski uchwycił samo sedno tej myśli i sprokurował Hutę, gdzie próbuje sprawdzić, jak to jest z tą ludzką kreatywnością w praktyce.
Tytułowa Huta jest rajem dla wszelkiego rodzaju artystów, pięknoduchów, ludzi z wizją, słowem – takich, którzy nie wysiedzieliby w robocie od ósmej do szesnastej. Mają tam żyć, chodzić po knajpach i deliberować nad przyszłością społeczeństwa. Prawie raj – zamiast Tańca z gwiazdami - antyglobalistyczne pisemko, galeria za supermarket, a miejsce należne pralce zajmuje zapewne półeczka z dziełami wszystkimi Marcuse’a albo i Sowy (na przykład). Całość powstała w skutek rebelii grupy naukowców zainspirowanych myślą Kaspera Kuhna, filozofa i rywala Hegla, kreowanego przez kręgi akademickie na gwiazdę sezonu. Czy to naprawdę możliwe, żeby artyści stanowili siłę, bez której każdy rozwój na planie społecznym czy choćby ekonomicznym skazany był na niepowodzenie? A co, jeśli w wyliczenia Kuhna wkradł się błąd?
Wszystkie komuny świata padały jak muchy jednodniówki, więc jasne jest od pierwszej strony, że z Hutą także podzieje się coś niedobrego. Całą aferę śledzimy oczyma Tomasza, niezbyt pilnego doktoranta, który bada tę dziwną społeczność metodą obserwacji uczestniczącej. Równolegle, Kopaczewski prowadzi wątek biografii Kaspera Kuhna, pokrywający się zresztą z życiem współczesnego nam profesora, jednego z ojców ideologicznych Huty. Książkę dopełniają fragmenty wykładów, historie miłosne i masa drobiazgu z życia fikcyjnej społeczności rzuconej w serce Śląska. Autor momentami nabija się z lewicowych ideologów, częściej kreśli ich z pobłażaniem i nutką sympatii, groza – autentyczna i chwytająca za gardło – pojawia się stosunkowo późno.
Kopaczewski postanowił się zmierzyć z literaturą popularną. Ze starcia wychodzi zwycięski, lecz obity. Siłą powieści jest pomysł, sprawne pociągnięcie głównego wątku, a nade wszystko świetne, zaskakujące zakończenie, stanowiące celną kpinę z kondycji naukowych kręgów. W szczególe jest gorzej, postacie pojawiają się, znikają w niebycie, by z niego powrócić bez większego sensu, tło przypomina momentami filmowe dekoracje. Błyskotliwość, o której wspomina Dariusz Nowak w polecance, w żadnym razie nie dotyczy dialogów, a całość sprawia wrażenie, jakby autor próbował zmierzyć się z konwencją, której tak naprawdę nie lubi. Żeby minusy nie przesłoniły plusów – Huta jest powieścią o czymś z wyraźną tezą, sensownym pomysłem i dobrze przeprowadzoną linią fabularną. Do tego w przystępnej formule komentuje trendy wciąż żywe, bo obecne na salonach.
Powieść więc wcale nie wybitna, ale i do wybitności nie aspirująca powinna zostać zapamiętana jeszcze z jednego powodu. Otóż to kolejny przykład absorbowania wątków fantastycznych przez prozę głównonurtową (wcześniejszym przykładem choćby Bóg zapłacz Kowalewskiego). Przecież Huta mogłaby równie dobrze ukazać się pod szyldem Fabryki Słów lub Runy, gdzie pasuje i językowo, i tematycznie. Dobrze, że podziały wreszcie się zacierają, a ewentualny spór może pójść tylko o definicję – satyra to, antyutopia, powieść socjologiczna, literatura zaangażowana społecznie czy fantastyka bliskiego zasięgu?
Ze względu na śląską scenerię – w pełni niestety niewykorzystaną – Huta może kojarzyć się z Epifanią wikarego Trzaski Szczepana Twardocha. Twardoch skoncentrował się na prowincji, Kopaczewski zostaje w swym utopijnym miasteczku, na uniwersytetach, w knajpach, handlowych centrach. Śląsk religijny, przywiązany do ziemi, u niego właściwie nie istnieje, mieszkańcy Huty wywodzą się znikąd, podobnie jak całe przedsięwzięcie oparło się na nicości. Tak znakomitej, niezagospodarowanej jeszcze literacko scenerii autor zupełnie nie wykorzystuje — to zbrodnia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze