"Boisko bezdomnych", Kasia Adamik
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuTen film miał swój początek w lekturze prasy codziennej. Agnieszka Holland natrafiła na krótką notkę o mistrzostwach świata ludzi bezdomnych, w których nasi bezdomni zdobyli srebrny medal w piłce nożnej. Córka Hollandowej Kasia Adamik na kanwie tej notki zrealizowała pełnometrażowy, kinowy debiut. To obraz ciepły, zabawny, dający nadzieję, pełen szacunku dla człowieka i wiary w jego możliwości. Film z mądrym happy endem.
Ten film miał swój początek w lekturze prasy codziennej. Agnieszka Holland natrafiła na krótką notkę o mistrzostwach świata ludzi bezdomnych. I o tym, że nasi bezdomni zdobyli srebrny medal w piłce nożnej. Córka Hollandowej Kasia Adamik na kanwie tej notki zrealizowała cały film — swój pełnometrażowy, kinowy debiut - Boisko bezdomnych.
W pierwszych scenach widzimy siedemnastoletniego piłkarza na treningu reprezentacji. To Jacek Mróz — nowa nadzieja rodzimej piłki, zawodnik, któremu wróży się wielką międzynarodową karierę.
Dalej widzimy Jacka (Marcin Dorociński) kilkanaście lat później. Brudny, obdrapany, z widocznymi śladami alkoholowego delirium śpi na Dworcu Centralnym w Warszawie. Z czasem dowiadujemy się, że bajeczną karierę na samym początku przerwała pechowa kontuzja. Mróz miał być trenerem drugiej ligi, ale nie potrafił zaakceptować wszechobecnej w piłce korupcji. Nie potrafił też przestać pić — tak stracił rodzinę i pracę. Kiedy popadł w konflikt z miejscowymi gangsterami, musiał uciekać z rodzinnego Śląska. Snując się po Centralnym, poznaje całą galerię kolorowych postaci, takich samych jak on życiowych rozbitków. Bezdomni umilają sobie czas, nieustannie grając w piłkę. Ich boiskiem są dworcowe hale, piłką — pusta butelka albo przewrócony śmietnik. Jeden z nich — Indor (Lubos) trafia na tę samą co i Agnieszka Holland gazetową notkę. Rodzi się pomysł stworzenia reprezentacji Dworca Centralnego w Warszawie. Początkowo Jacek jest niechętny wszystkiemu, co wiąże się z piłką i ignoruje ich starania. Z czasem wzruszony determinacją ludzi, którzy stracili wszystko, podejmuje się trenowania warszawskiej reprezentacji bezdomnych.
Od kilku lat z niesłabnącą satysfakcją obserwuję renesans polskiego kina. Momentem przełomu był Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni w 2006 roku. To tam widzowie i krytycy powiedzieli jednym głosem — dość. Dość kina traumy i cierpienia, dość obrazów ukazujących Polskę jako piekło. Piekło historii, biedy, straconych pokoleń, pozbawionych jakiejkolwiek nadziei nizin społecznych, patologii, itd. Owszem, wszystko to są tematy, o których trzeba mówić, ale przeznaczeniem artysty jest szukanie odpowiedzi, dawanie nadziei, inicjowanie dialogu. Uważnie wysłuchali tego głosu młodzi twórcy (młodzi umownie — w naszym kinie duża część tzw. młodych to zawsze ludzie po czterdziestce, w skorumpowanym systemie przyznawania dotacji muszą swoje odczekać). W efekcie przyszło nowe — od kilku lat spokojnie możemy już mówić o nowej fali czy kolejnym pokoleniu twórców.
Oczywiście, kiedy idzie nowe, stare narzeka. I tak zewsząd można usłyszeć pełne zawiści głosy, że nowe polskie kino popadło w schemat, zanim na dobre zaistniało. Że wszystkie te filmy są do siebie podobne, a w każdym razie nakreślone według tego samego klucza. Że młodzi twórcy jak jeden mąż podchwycili metodykę opowiadania podpatrzoną u Czechów. A więc są to obrazy ciepłe, zabawne, dające nadzieję, pełne szacunku dla człowieka i wiary w jego możliwości. Że zapanowała dyktatura szczęśliwych meneli, szlachetnych pijaków, magicznych dzieci, które uzdrawiają swoje patologiczne rodziny, itd. I nawet jeżeli jest w tych głosach ziarno prawdy, trzeba jasno powiedzieć: to z tego najnowszego nurtu po piętnastu latach hańbiącej wręcz zapaści na powrót pojawiły się naprawdę dobre filmy. Tytuły dostrzegane na międzynarodowych festiwalach, obrazy, z których możemy być dumni. Zmruż oczy i Sztuczki Jakimowskiego, Wszystko będzie dobrze Wiszniewskiego, Ogród Luizy Wojtyszki — to tylko niektóre z nich.
Debiutująca na dużym ekranie Kasia Adamik gra w tej samej lidze. I nawet jeżeli na razie nie dorównuje wspomnianym wyżej twórcom, to naprawdę bardzo niewiele jej brakuje. Młoda reżyserka ewidentnie czuje kino, wyśmienicie prowadzi aktorów, pierwszorzędnie manipuluje emocjami widzów, bezbłędnie kreuje magiczne, zapadające w pamięć sceny. I — co najważniejsze — całe to wyniesione z domu (córka Holland i Adamika) wyśmienite filmowe "know-how" wykorzystuje nie po to, żeby rozpaczać nad Polską, ale żeby o tę Polskę walczyć. Podobnie jak Jakimowski i Wiszniewski kino interpretuje jako oręż w walce o ludzką godność i szczęście.
Boisko bezdomnych nie jest pozbawione drobnych wad. Za mało czasu poświęcono na wiarygodne zarysowanie motywacji niektórych bohaterów, kilka wątków (np. romans Jacka Mroza z francuską dziennikarką) potraktowano tak pobieżnie i szkicowo, że chyba lepiej byłoby je w ogóle pominąć. Błędem jest chyba też niepoinformowanie widza o autentycznym rodowodzie samej historii — ta jest tak niesamowita, że chwilami trudno w nią uwierzyć. Zarzutu z tego czynić nie wolno — tę opowieść napisało samo życie. I właśnie dlatego warto było o tym widza poinformować, są na to setki sposobów (choćby plansza w trakcie napisów końcowych). Można też czepiać się tego, że Boisko bezdomnych w całości rozegrano na jednym, pokrywającym wszelkie wady patencie. A więc zgromadzono najlepszych młodych polskich aktorów (Dorociński, Topa, Poniedziałek, Lubos), przebrano ich za bezdomnych (zasłużone Złote Lwy za kostiumy, charakteryzację i najlepszą rolę drugoplanową), rzucono w najbardziej charyzmatyczne warszawskie lokacje (Dworzec Centralny, Stadion Dziesięciolecia i otaczający go jarmark "Jewropa"), a całość podlano toną wyśmienitego humoru. Ta konstrukcja nie mogła nie wypalić. Faktycznie chemia pomiędzy wybitnymi aktorami rzuconymi w skrajnie niecodzienną sytuację maskuje wszelkie mankamenty scenariusza. Ale jak mawiają, zwykle wypici, budowlańcy: "panie, efekt się liczy". A efekt jest wyśmienity. Kapitalnie się to ogląda. Boisko śmieszy i cieszy, a na koniec pozostawia refleksję. Może nieco naiwną, ale głęboko ludzką. Bo za to także cenię nowe polskie kino — za (zawsze najtrudniejszą) walkę o mądry happy end.
Być może w tej recenzji więcej powiedziano o tendencjach, które ukształtowały Boisko bezdomnych, niż o samym filmie. Ale po co miałbym precyzyjnie streszczać obraz, którego obejrzenie jednoznacznie rekomenduję i polecam? Dla mnie najważniejsza jest radość z tego, że odradza nam się kino. Że pojawili się ludzie, którzy powiedzieli: mamy wytwórnie filmowe, mamy znanych w całym świecie operatorów, mamy młodych i wyśmienitych aktorów… a jednocześnie produkujemy fatalne filmy. Weźmy się i zróbmy coś z tym. I wzięli się, i robią. Wyśmienite kino robią. Odrzucili hermetyczność kina stricte niszowego, ale zrezygnowali też z głupoty czysto masowych produkcji. Robią mądre kino o ludziach i dla ludzi. I chwała im za to, i brawa dla nich.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze