„Słodkich snów”, Jaume Balaguero
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPsychologiczny thriller, demoniczny romans, przewrotne kino suspensu. Balaguero powoli wprowadza w realia, nieśpiesznie kreśli portret bohatera, pięknie portretuje zabytkową architekturę Barcelony. Jednocześnie podsyca narastające poczucie zagrożenia. Serwuje zaskakujący, przewrotny, a nawet ironiczny finał. Fani gatunku rozczarowani nie będą.
Kilka lat temu wydawało się, że kino grozy nie będzie nas już w stanie niczym zaskoczyć. I wtedy na scenie pojawili się Hiszpanie. Odcięli się od komercyjnych, amerykańskich korzeni; wyestetyzowali horror ubierając go w malarskie kadry. Ale przede wszystkim przypomnieli widzom, gdzie rodzi się strach. Podświadomość, wyobraźnia, baśniowe archetypy. Tym wszystkim operowały m.in. znakomite Labirynt fauna del Toro i Sierociniec Bayona. Z dnia na dzień wybuchła wielka moda na hiszpański horror. Najsprytniej wykorzystał ją (moim zdaniem dalece mniej zdolny od poprzedników) Jaume Balaguero. Jego Rec zdobyło światową popularność, doczekało się też całej serii sequeli. W przeddzień realizacji „czwórki” reżyser (jak sam mówi) zapragnął sięgnąć po bardziej wyrafinowane środki wyrazu. I rzeczywiście: Słodkich snów to psychologiczny thriller, demoniczny romans, przewrotne kino suspensu.
Bohaterem jest czterdziestokilkuletni Cesar (popularny w Hiszpanii Luis Tosar). Pracuje na stanowisku portiera w eleganckiej kamienicy w samym centrum Barcelony. Na pozór sympatyczny, uczynny, niezwracający na siebie uwagi Cesar wie o swoich lokatorach dosłownie wszystko. Wykorzystuje tę wiedzę w bardzo specyficzny sposób. Od zawsze zmagający się z silną depresją radość odczuwa tylko, gdy odbiera ją innym. Z początku są to niewinne tricki, ale prawdziwym mistrzem intrygi Cesar okazuje się, kiedy do jednego z apartamentów wprowadza się piękna, pełna pozytywnej energii Clara (Marta Etura). Dziewczyna staje się prawdziwą obsesją portiera.
Rozdarcie pomiędzy ewidentnie miłosnym zauroczeniem a typową dla bohatera chęcią „starcia uśmiechu z jej twarzy” sprawdza się tu znakomicie. Balaguero bardzo dobrze zaczyna. Powoli wprowadza nas w realia, nieśpiesznie kreśli portret swego bohatera, przy okazji pięknie portretuje zabytkową architekturę Barcelony. Jednocześnie podsyca narastające poczucie zagrożenia. Cesar zakrada się do apartamentu Clary, bada jej otoczenie, z czasem spędza w jej mieszkaniu (po uprzednim uśpieniu lokatorki eterem) noce. I tu zaczyna się specyficzna gra. Bo z jednej strony bohater jest ewidentnym, antypatycznym psychopatą. Z drugiej: niejednokrotnie będziecie go dopingować. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie świetna kreacja Tosara. Aktor sprytnie broni graną przez siebie postać, jego Cesar (chwilami) wzbudza sympatię.
A jednak: nie umiałem bezkrytycznie cieszyć się seansem Słodkich snów. Podobny problem miałem zresztą z Rec. Autor startuje ze świetnym pomysłem, ale ogrywając go narusza zasady logiki, traci wiarygodność. I w tym momencie napięcie siada. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale bywa, że tropiący prześladowcę Clary inspektorzy popełniają trudne do zaakceptowania błędy. Swoboda, z jaką Cesar wymyka się podejrzeniom dziewczyny, chwilami również budzi uśmiech politowania. I takich „dziur” jest tu niestety więcej.
Ale i tak na tle analogicznych produkcji made in USA Słodkich snów prezentuje się nad wyraz przyzwoicie. Na deser twórcy serwują jeszcze rzeczywiście zaskakujący, przewrotny, a nawet ironiczny finał. Fani gatunku rozczarowani nie będą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze