„Straszny film 5”, Malcolm D. Lee
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuStraszne filmy zasługują na odrobinę sympatii. Ze względu na ich ostentacyjną szczerość. Twórcy powiewają sztandarem programowego obciachu i za każdym razem otwarcie informują, że czeka nas naprawdę Straszny film. Tylko dla fanów serii.
Przyznam się od razu: nie cierpię humoru fizjologiczno-toaletowego. Nie śmieszą mnie donośne bąki, gwałtowne biegunki, kał za paznokciami, majonez doprawiony spermą itd. Nie lubię też siermiężnych hollywoodzkich autoparodii (Hot Shots, Czy leci z nami pilot?), do których Scary Movie ewidentnie nawiązuje. Ale chociaż oglądać tu naprawdę nie ma czego, przyznaję: Straszne filmy zasługują na odrobinę sympatii. Ze względu na ich ostentacyjną szczerość. Twórcy powiewają sztandarem programowego (bynajmniej nie postmodernistycznego, czy tym bardziej wysmakowanego) obciachu i za każdym razem otwarcie informują, że czeka nas naprawdę Straszny film.
Piąta odsłona czteroczęściowej trylogii ledwo zipie. Na plakatach zobaczycie nazwiska tzw. gwiazd (Charlie Sheen, Lindsay Lohan, Mike Tyson, Snoop Dogg), ale ostrzegam: każda z nich pojawia się tu jedynie na moment. Co gorsza: wymieniono właściwie całą (z prymitywną, ale rzeczywiście zabawną Anną Faris na czele) obsadę aktorską. Tym razem prym wiedzie kolejna uciekinierka ze sterylnego świata Disney Channel, Ashley Tisdale (High School Musical). Wyjątek potwierdza regułę (uciekinierki znakomicie poradziły sobie w niedawnym Spring Breakers), ale nie w tym wypadku: Tisdale jest zgrabna, apetyczna, ale pozbawiona wyrazu, charyzmy i nade wszystko: choćby odrobiny talentu aktorskiego. Fabuła nie jest najważniejsza, ale pokrótce: w pierwszej scenie (nie macie na co liczyć: golizny nie będzie) wspomniani Charlie Sheen i Lindsay Lohan uprawiają seks. Chwilę później zabija ich znany sympatykom serii demon. Zamordowani zostawiają trójkę dzieciaków, które trafiają pod opiekę Dana (beznadziejny Simon Rex) i jego dziewczyny, punkrockowej basistki, Jody Sanders (Tisdale). Demon oczywiście podąża tropem naszych milusińskich.
I tu pojawia się problem. Recenzenci uwielbiają pastwić się nad tego typu filmami, mnie zwykle smuci syndrom tzw. kopania leżącego. Zwłaszcza, że twórcy Strasznych filmów mają owe kopanie głęboko w nosie. Skoro dokładnie wiadomo co nas spotka, a i tak piszą się na to miliony, może wypadałoby docenić ich (swoją drogą: paskudny) cynizm? Zwłaszcza, że wstyd przyznać, ale przez pierwszy kwadrans „piątki” i ja bawiłem się całkiem przyzwoicie. Zdarzyło mi się nawet śmiać. Później już się oczywiście nudziłem, bo też Malcolm Lee zbyt wiele trudu sobie nie zadał. Poprzestał na cytowaniu sprawdzonych tricków, serwowaniu dowcipów z długą brodą itd. Poza wspomnianymi na wstępie atrakcjami mamy oczywiście całą serię scen parodiujących głośne, hollywoodzkie hity. Tym razem twórcy nie ograniczają się do horrorów. Czyni się tu (wątpliwej jakości) jaja także z Czarnego Łabędzia, Incepcji, Planety małp, Igrzysk śmierci. I wszystko byłoby w porządku, nikt o zdrowych zmysłach nie liczył chyba na np. subtelny humor. Ale piątka wykłada się i tak. Przede wszystkim na wyczuwalnym nastroju tzw. chałtury. Aktorzy nawet nie udają, że dobrze się bawią, scenariusz ewidentnie napisano na kolanie: nowy Straszny film jest niechlujny, tandetny, nakręcony bez grama pasji, czy choćby zwykłej przyjemności.
Ale jako się rzekło: miliony Straszne filmy lubią, a krytycy to (jak wiadomo) banda bezmyślnych snobów. Stąd z pełnym przekonaniem ostempluję sloganem „tylko dla fanów serii”, zapewniam, że owi fani prawdopodobnie się nie zawiodą i próbuję jak najszybciej o całej sprawie zapomnieć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze