„Candy”, Terry Southern i Mason Hoffenberg
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temu„Candy”, powieść duetu autorskiego Terry Southern i Mason Hoffenberg ukazała się w latach pięćdziesiątych i wywołała skandal, oczywiście nie ze względu na literackie odniesienia do Woltera i markiza de Sade. Tytułowa bohaterka uprawia wyuzdany seks od pierwszej do ostatniej strony, a układ książki przypomina nieco strukturę dzisiejszych filmów pornograficznych.
Poznajcie Candy – miłą dziewczynę o sympatycznej buzi i ogromnym biuście. Candy ma dwadzieścia lat, wielkie serce i palącą potrzebę uszczęśliwiania świata. Czyni to za pomocą swojego ciała, sypiając z każdym kto jej się nawinie. Na liście znajdują się, między innymi, brat jej własnego ojca i żebrak, którego garb znajduje zaskakujące, erotyczne zastosowanie. Warto wymienić jeszcze sprośnego profesorka, zwalistego proroka nowej wiary, oraz jeszcze jedną, bardzo szczególną osobę, której tożsamość poznajemy w zakończeniu.
„Candy”, powieść duetu autorskiego Terry Southern i Mason Hoffenberg ukazała się w latach pięćdziesiątych i wywołała skandal, oczywiście nie ze względu na literackie odniesienia do Woltera i markiza de Sade. Tytułowa bohaterka uprawia wyuzdany seks od pierwszej do ostatniej strony, a układ książki przypomina nieco strukturę dzisiejszych filmów pornograficznych. Krótka rozbiegówka prowadzi do zrzucenia ciuszków i tzw. jazdy z koksem. Southern i Hoffenberg napisali tę krótką powieść dla kasy, na kolanie. Nie omieszkali jednak przyłożyć społeczeństwu. Partnerzy seksualni Candy różnią się wiekiem i statusem społecznym. Autorzy walą równo we wszystkich: dostaje się tradycyjnej rodzinie, naukowcom, młodym gniewnym, nawet przedstawicielom nowych ruchów religijnych. Wszyscy, niezależnie od modelu życia i wyznawanych poglądów mają głowę pełną kosmatych myśli. Wskutek ingerencji Candy stają, nomen omen, nadzy w prawdzie. Dokładnie tacy, jacy są.
Powieść ukazała się w ramach serii „Twarze kontrkultury” firmowanej przez Marka Świerkockiego i Jerzego Jarniewicza. Inicjatywa jest cenna, lecz Candy przynosi rozczarowanie. Nie należy szukać w tym winy autorów, ci chcieli po prostu przygarnąć trochę grosza i zdenerwować świętoszkowate społeczeństwo lat pięćdziesiątych. Literacko, przygody sympatycznej Candy leżą niedaleko powieści brukowej. Społeczeństwo, tak trafnie, choć jednostronnie skrytykowane, już dawno nie istnieje. Nowa religijność przegrała ze szturmem świeckości, tradycyjna rodzina przeobraziła się w patchworkową, zaś gwiazdy średniego szczebla nagrywają swój seks i wrzucają w sieć.
Sama Candy pod pewnymi względami również spowszechniała. Dziś nikogo nie dziwi dziewczyna współżyjąca z dużą ilością partnerów w krótkim czasie. Niekiedy takie zachowanie należy nawet do dobrego tonu. Być może dotyczy to nawet orgazmu od garba. Obawiam się tylko, że naturalna dobroć, wypełniająca serce Candy jest zjawiskiem równie rzadkim tak wtedy jak dzisiaj. Last but not least, przy zalewie książek inspirowanych „50 twarzami Greya”, wobec wszechobecności pornografii „Candy” wypada staroświecko, a nawet pruderyjnie. Warto przeczytać, ale tylko pod warunkiem, jeśli jesteście ciekawi, co szokowało babcię i dziadka, gdy byli młodzi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze