"V jak Vendetta", reż. James McTeigue
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuNiestety reżyser James McTeigue (drugi reżyser Matriksów) i twórcy scenariusza, bracia Wachowscy, silą się na więcej. I wypinają pierś do orderu, na który nie zasłużyli. Tymczasem w zestawieniu z wielkimi antyutopiami literatury i kina, takimi jak Rok 1984 Orwella, Nowy, wspaniały świat Huxleya, My Zamiatina czy choćby genialnym filmem Brazil Terry’ego Gilliama, siekanina braci Wachowskich jest bezdennie, rozbrajająco wręcz głupia. I nie chodzi tu nawet o efekciarstwo, kopaninę, nadmiar eksplozji czy ogólny brak artyzmu. Rzecz w tym, że bezczelni twórcy Matriksa na siłę przyprawili swemu bękartowi gębę dzieła wybitnego, nawet nie próbując zmierzyć się z tematem.
Adaptacja kultowego komiksu Davida Lloyda, reklamowana jako antyutopia, dzieło na miarę Roku 1984 Orwella. Niestety raczej przereklamowana, bo pod względem głębi, nastroju i rozpoznania mrocznych zagrożeń film ma tyle wspólnego z dziełem Orwella, co Stachursky z Tomem Waitsem (obaj śpiewają, do tego z chrypką, ale na tym podobieństwa się kończą).
Ocena takich „arcydzieł” zależy od tego, z czym je porównamy. Otóż V jak Vendetta to całkiem przyzwoite, rozrywkowe kino akcji. Na tle niejednej komedii romantycznej może imponować rozmachem, nastrojem i czym tam chcecie. Natalie Portman jest autentycznie piękna i ma w sobie „to coś”. Stephen Rea jako uczciwy gliniarz jak zawsze nie zawodzi. Akcja jest raczej wartka, zaś monologi tajemniczego mściciela V dowcipne i zręcznie stylizowane na język Szekspira. Sceny fechtunku i kulturowe nawiązania owszem, cieszą. I na tym można zakończyć recenzję, jeżeli przykładamy do tego filmu kryteria oceny kina akcji.
Niestety reżyser James McTeigue (drugi reżyser Matriksów) i twórcy scenariusza, bracia Wachowscy, silą się na więcej. I wypinają pierś do orderu, na który nie zasłużyli. Tymczasem w zestawieniu z wielkimi antyutopiami literatury i kina, takimi jak Rok 1984 Orwella, Nowy, wspaniały świat Huxleya, My Zamiatina czy choćby genialnym filmem Brazil Terry’ego Gilliama, siekanina braci Wachowskich jest bezdennie, rozbrajająco wręcz głupia. I nie chodzi tu nawet o efekciarstwo, kopaninę, nadmiar eksplozji czy ogólny brak artyzmu. Rzecz w tym, że bezczelni twórcy Matriksa na siłę przyprawili swemu bękartowi gębę dzieła wybitnego, nawet nie próbując zmierzyć się z tematem.
Totalitarna władza jest w ich wydaniu rozczulająco bezradna i nieskuteczna. Mamy słaby i wyobcowany Rząd, grupki złych żulików, kilku opancerzonych gliniarzy i paru sadystycznych zboczeńców. Do tego zupełnie nieskalane, energiczne i bynajmniej nie zniewolone masy. A siła wielkich antyutopii polega właśnie na tym, że pokazuje zniewolenie, upodlenie i całkowite podporządkowanie ludzi, którzy n i e c h c ą i nie potrafią być wolni. Ostrzegają one przed możliwością kontrolowania przeszłości i przyszłości, panowania nad myślami i wolą, jednym słowem — władzą absolutną. Antyutopia nie może być w żadnym razie efektownym i naiwnym widowiskiem ku pokrzepieniu serc!
W V jak Vendetta system jest nieskuteczny i skorumpowany od samego początku. Zapomnijcie o praniu mózgów czy uwodzicielskim wpływie ideologii. Również nawiązania do współczesności są mało przekonujące. Bracia W. i kolega idą po linii najmniejszego oporu i nawet nie imponują rozmachem wizji, jak chociażby w Matriksie. Podobno komiksowy oryginał był pod tym względem lepszy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze