Miriam poznajemy w „trudnej” sytuacji: właśnie zmarł mężczyzna, który wynajmował od niej mieszkanie, więc teraz bohaterka musi znaleźć kogoś, kto będzie godzien zamieszkać w jej apartamencie. To musi być klient zamożny, kulturalny, elokwentny – wypisz wymaluj Miriam Swanson. Niestety na Manhattanie (wbrew pozorom) nie jest łatwo kogoś takiego znaleźć. Więc Miriam dwoi się i troi. I tak jej mija dzień za dniem. Aby to zrozumieć, musimy brnąć przez kilkadziesiąt stron naprawdę nudnej powieści, w której nic więcej się nie dzieje. To podstawowy i najczęstszy zarzut wobec powieści obyczajowych. Jeśli piszemy o codziennych sprawach ludzi, ich kłopotach i obowiązkach, to czy musimy rezygnować z ciekawej akcji, fajnych dialogów i zawirowań akcji? Może i życie nie obfituje w elektryzujące wydarzenia, lecz po to jest literatura, by coś elektryzującego właśnie nam zaproponować. W przypadku powieści obyczajowych zasada jest prosta: chociaż spodziewamy się historii z życia wziętych, mimo wszystko potrzebujemy czegoś, co nas od tej rzeczywistości oderwie. Nie oczekujemy harlequina, tylko dobrej powieści, która wywoła rumieńce na naszej twarzy. W przypadku książki Wołam cię, wróć niestety tak się nie dzieje.
Frank miała kilka ciekawych pomysłów, m.in. związanych z kreacjami bohaterów. Ciekawa jest postać matki głównej bohaterki: kobiety mieszkającej na Wyspie Sullivana. Starsza pani to wytrawna hipiska, ekolożka, kobieta przesympatyczna i totalnie wyluzowana. Niedawno poznała ciekawego faceta, również mieszkającego na wyspie. I jeśli nie jest w nim zakochana, to na pewno przyjemnie spędza czas. To właśnie te fragmenty akcji, dziejące się na wyspie, są w książce najciekawsze. Tylko że jest ich tragicznie mało.
Co ciekawe, Wyspa Sullivana pozytywnie wpływa na bohaterkę, która nie myśli o swoim apartamencie na Manhattanie, tylko rzuca się w wir romansów, pije alkohol, flirtuje, uprawia seks. Właśnie taka postać jest interesująca, ale pozytywną zmianę Miriam mamy okazję obserwować bardzo rzadko. Autorka zdecydowanie nie uchwyciła właściwych proporcji: nudna opowieść o nowojorskim życiu pani Swanson przesłoniła to, co najciekawsze i najważniejsze w książce: Wyspę Sullivana. Wszystko miało działać na zasadzie kontrastu: zblazowane, przesiąknięte blichtrem życie w Nowym Jorku i słoneczna, pachnąca egzotycznymi owocami Południowa Karolina. Niestety te naprawdę ciekawe fragmenty stanowią około dwadzieścia procent całej książki. Więc czy warto męczyć się lekturą?
Wołam cię, wróć Dorothei Benton Frank to jedna z powieści potwierdzających fakt, że warto roztropnie poszukiwać książek, którym chcielibyśmy poświęcić swój czas i pieniądze. Bo możemy trafić kulą w płot. Nie zrażajmy się jednak. Powieść obyczajowa wciąż ma przed sobą przyszłość.