"Mów mi Dave", Brian Robbins
DOROTA SMELA • dawno temuFilm może przypaść do gustu tylko tym widzom, którzy niewiele widzieli i słyszeli. Widowisko do końca trzyma niski poziom. Wszystko, począwszy od scenariusza, poprzez dialogi, kostiumy i efekty specjalne jest tu niezamierzonym "hołdem" oddanym kiczowatym komediom z lat 80. Kiedyś nazwisko Eddie Murphy na plakacie oznaczało niezłą rozrywkę i kupę śmiechu. Dziś Eddie już nie śmieszy, a co najwyżej się ośmiesza.
Dawno, dawno temu nazwisko Eddie Murphy na plakacie oznaczało niezłą rozrywkę i kupę śmiechu. Dziś może służyć jako antyrekomendacja. Z całym szacunkiem dla wielkiego niegdyś komika: po raz kolejny przekonujemy się, że Eddie już nie śmieszy, a co najwyżej się ośmiesza. Zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z wyjątkowo nieciekawym gatunkiem — dubbingowanym kinem familijnym z elementami SF.
Wielka kula wali w Ziemię i w Central Parku ląduje statek kosmiczny o wyglądzie czarnego jazzmana ery dixielandu. W środku siedzą miniaturowi przedstawiciele obcej cywilizacji (ich fizis odbiega od ludzkiej tylko rozmiarem), którzy poszukują na Ziemi sposobu na ocalenie własnej, małej planety. Kapitan statku to Nr 1 – obcy, na wzór którego powstał kosmiczny pojazd. To on poprzez licznych członków załogi dowodzi całym organizmem przemieszczającym się po ulicach i pakującym w tarapaty. Na samym początku statkowi przydarza się mały wypadek, w wyniku którego ląduje on w mieszkaniu pewnej rozszczebiotanej wdowy Giny. Tu zmuszony do konwersacji przedstawia się jako Dave i obficie korzysta z ketchupu. Pomimo swego podejrzanego zachowania wpada w oko wdówce i zostaje zaproszony do kontynuacji kontaktu. Podobnie z kapitanem statku — rozmiary Giny wcale nie przeszkadzają mu podjąć grę we flirt z Ziemianką. Co z tego wyniknie? Niestety nic, co mogłoby nam pomóc wytrwać te 95 minut w kinowym fotelu. Historia dosłownie poraża głupotą i infantylizmem. Oto na naszych oczach materializuje się stereotyp o głupich Amerykanach – wszystko, począwszy od scenariusza, poprzez dialogi, kostiumy i efekty specjalne jest tu niezamierzonym "hołdem" oddanym kiczowatym komediom z lat 80., kiedy to szczytowym osiągnięciem w efektach specjalnych były filmy Kochanie, zmniejszyłem nasze dzieci.
Niestety nie będąc ani innowacyjnym, ani śmiesznym film Briana Robbinsa nie spełnia też swojej nadrzędnej roli — wehikułu dla sławy Eddiego Murphy'ego, który podobnie jak owe stare filmy jest już od dawna passe.
Dlaczego zdecydował się powrócić w tak kiepskim stylu? Dlaczego nikt nie wybił mu z głowy tej porażki? I wreszcie skąd pomysł, żeby coś równie miałkiego wprowadzać na duży ekran? Takie oto pytania nurtują widza podczas seansu. Zastanawiam się, czy Mów mi Dave może mieć jakieś szanse u tych najmłodszych widzów? Ale przecież nieustannie rywalizujące między sobą wytwórnie Pixar i DreamWorks przyzwyczaiły dzieci do istnych fajerwerków plastycznych, niezwykłych historii, na których śmieją się i płaczą wraz z nimi całe rodziny, wreszcie świetnie przetłumaczonych dialogów. Nie, zdecydowanie nie! Mów mi Dave może przypaść do gustu tylko tym niewyrobionym widzom, którzy niewiele widzieli i słyszeli. Ale wtedy też nie będą oni sobie zdawali sprawy z tego, że oglądają na ekranie dawnego komika nr 1 w Stanach. Te i inne ponure refleksje nie dorównują samemu widowisku, które aż do końca konsekwentnie trzyma niski poziom. Lepiej omijać z daleka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze