Dawno, dawno temu nazwisko Eddie Murphy na plakacie oznaczało niezłą rozrywkę i kupę śmiechu. Dziś może służyć jako antyrekomendacja. Z całym szacunkiem dla wielkiego niegdyś komika: po raz kolejny przekonujemy się, że Eddie już nie śmieszy, a co najwyżej się ośmiesza. Zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z wyjątkowo nieciekawym gatunkiem - dubbingowanym kinem familijnym z elementami SF.
Niestety nie będąc ani innowacyjnym, ani śmiesznym film Briana Robbinsa nie spełnia też swojej nadrzędnej roli - wehikułu dla sławy Eddiego Murphy'ego, który podobnie jak owe stare filmy jest już od dawna passe.
Dlaczego zdecydował się powrócić w tak kiepskim stylu? Dlaczego nikt nie wybił mu z głowy tej porażki? I wreszcie skąd pomysł, żeby coś równie miałkiego wprowadzać na duży ekran? Takie oto pytania nurtują widza podczas seansu. Zastanawiam się, czy Mów mi Dave może mieć jakieś szanse u tych najmłodszych widzów? Ale przecież nieustannie rywalizujące między sobą wytwórnie Pixar i DreamWorks przyzwyczaiły dzieci do istnych fajerwerków plastycznych, niezwykłych historii, na których śmieją się i płaczą wraz z nimi całe rodziny, wreszcie świetnie przetłumaczonych dialogów. Nie, zdecydowanie nie! Mów mi Dave może przypaść do gustu tylko tym niewyrobionym widzom, którzy niewiele widzieli i słyszeli. Ale wtedy też nie będą oni sobie zdawali sprawy z tego, że oglądają na ekranie dawnego komika nr 1 w Stanach. Te i inne ponure refleksje nie dorównują samemu widowisku, które aż do końca konsekwentnie trzyma niski poziom. Lepiej omijać z daleka.