„Kac Vegas 3”, Todd Phillips
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuRecenzenci mogą (po części słusznie) narzekać, ale nie mam wątpliwości, że fanom watahy trzeci „Kac Vegas” będzie się podobał. Niespecjalnie wierzę twórcom zapewniającym, że to definitywny koniec „Kaca”, ale jeśli tak, przyznaję: znaleźli prosty, ale zgrabny pomysł, by zamknąć cały cykl .
Kpiłem ostatnio na tych łamach z tradycyjnych, recenzenckich zwrotów. Dziś kolejny: „szedłem na ten film jak na ścięcie”. Bo tak właśnie czułem się zasiadając do oglądania „Kac Vegas 3”. Sam pomysł na kontynuację z początku zabawnego, ale doszczętnie wyeksploatowanego w „dwójce” pomysłu budził sprzeciw. Twórcy ponownie każą nam wierzyć w historyjkę o niezrównoważonym Alanie, który podrzuca swoim przyjaciołom narkotyki inicjując tym samym katastrofalną w skutkach imprezę „na urwanym filmie”? Gdzie tu miejsca na suspens, świeżość, zaskoczenie? Krytycy na całym świecie radośnie ostrzyli sobie pióra: nie od dziś wiadomo, że najłatwiej jest kpić. Niestety najpierw trzeba ów obiekt kpin obejrzeć…
O dziwo: nie było tak źle. Przede wszystkim nie ma tu (na szczęście!) wspomnianego schematu. Nie obejrzycie żadnego ślubu, wieczoru kawalerskiego, nikt nie będzie naszym przyjaciołom niczego podrzucał. „Trójka” żywi się (przyznaję: skleconym dość pobieżnie, by nie rzec niechlujnie) wątkiem kryminalnym. Alan (Zach Galifianakis), Phil (Bradley Cooper) i Stu (Ed Helms) stają się częścią rozgrywki pomiędzy dwoma gangsterami: Marshallem (niezawodny John Goodman) i znanym już z dwójki szalonym Azjatą, Panem Chow (Ken Jeong). Ten drugi kradnie pierwszemu złoto wartości 21 mln. dolarów. A, że ukrywający się Chow utrzymuje kontakt jedynie z Alanem, Marshall porywa ostatniego ze słynnej watahy, Douga (Justin Bartha). Gangster stawia sprawę jasno: kumple muszą namierzyć złoto i Pana Chow, inaczej Doug zostanie zastrzelony.
Przyznaję: większość amerykańskich recenzentów zmiażdżyła ten film. Nie do końca rozumiem dlaczego: owszem, to jedynie maszynka do zarabiania pieniędzy, ale twórcy dwoją się i troją, by seans nowego „Kaca” uczynić jak najprzyjemniejszym. Ożywczo działa już wspomniana rezygnacja z „firmowego” schematu fabularnego, przyzwoicie sprawdza się też pomysł postawienia w centrum zdarzeń Alana. Kochany przez fanów, obłędnie popularny w USA Galifianakis gra tu pierwsze skrzypce i radzi sobie z tym znakomicie. Cieszą nowi bohaterowie: cudowne ataki szału Goodmana zdążyły nam się już nieco opatrzyć, ale bądźmy szczerzy: wkurzony Goodman to zawsze spora frajda. Brawurową, campowo przerysowaną kreacją dopełnia całość Jeoung: jest naprawdę zabawny. Niespecjalnie wierzę twórcom zapewniającym, że to definitywny koniec „Kaca”, ale jeśli tak, przyznaję: znaleźli prosty, ale zgrabny pomysł (niczego rzecz jasna nie zdradzę), by zamknąć cały cykl.
Nie znaczy to oczywiście, że trzeci „Kac” jest filmem obiektywnie dobrym. Jest znacznie lepszy, niż się wszyscy spodziewaliśmy, ale krytykować można go oczywiście bez trudu. Bradley Cooper zakosztował sukcesu w zdecydowanie ambitniejszych produkcjach („Poradnik pozytywnego myślenia”, „Drugie oblicze”) i wyraźnie krępuje go już konwencja prostackich wygłupów a’la Galifianakis. Justin Barth pozostaje w cieniu, jego Doug to tym razem postać epizodyczna. Sama intryga, jak już wspominałem: jest fasadowa, podporządkowana kolejnym gagom, nie ma tu nawet ambicji, by całą opowieść traktować serio. I przede wszystkim: „trójka” (chociaż ogólnie bardziej udana od wysilonej, przerysowanej „dwójki”) nie jest już tak śmieszna jak słynne, poprzednie części „Kaca”.
Tak, czy siak: recenzenci mogą (po części słusznie) narzekać, ale nie mam wątpliwości, że fanom watahy trzeci „Kac Vegas” będzie się podobał. Trochę na zasadzie: „myślałem, że będzie dużo gorzej”, ale jednak.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze