„Jutro będzie futro”, Steve Pink
DOROTA SMELA • dawno temuPrzedziwna krzyżówka komedii familijnej i tzw. "buddy movie", podlana sosem science fiction. W filmie widoczne są zapożyczenia z przebojowego Kac Vegas oraz hitu lat 80. Powrót do przyszłości. Obydwa te obrazy zostały poddane recyklingowi, by stworzyć bazę filmowego przecieru o niskiej zawartości dowcipu i oryginalności.
Przedziwna krzyżówka komedii familijnej i tzw. "buddy movie", podlana sosem science fiction. Można by zachodzić w głowę, skąd się podobne monstra gatunkowe biorą, gdyby nie widoczne w całym filmie zapożyczenia i ślady kradzieży praw autorskich. Chodzi o dwa tytuły: przebojowy Kac Vegas oraz hit lat 80. Powrót do przyszłości. Obydwa te obrazy zostały poddane recyklingowi, by stworzyć bazę filmowego przecieru o niskiej zawartości dowcipu i oryginalności.
Na wieść o próbie samobójczej kolegi Adam i Nick postanawiają zafundować mu wycieczkę sentymentalną do Kodiak Valley. Z miejscem tym bowiem każdy z nich wiąże najpiękniejsze wspomnienia. Tu dwadzieścia lat temu jako licealiści wszyscy trzej po raz ostatni czuli się wybrańcami losu. Potem życie boleśnie zweryfikowało ich mrzonki — jeden się roztył i został pantoflarzem, drugi wyrósł na dupka, którego zostawiła żona, a trzeci tak kompletnie się pogubił, że próbował ze sobą skończyć. Na miejscu okazuje się niestety, że zimowy kurort też stracił przez lata dawny blask, a hotel, w którym kiedyś bawili, to dziś podejrzana rudera obsługiwana przez bezrękiego lokaja. Mimo to chłopaki nie tracą rezonu i w ramach nostalgicznych wspominków znów fundują tu sobie kąpiel pod gwiazdami. Niestety w trakcie relaksu, suto zakrapianego alkoholem i ruskim red bullem, coś psuje się w mechanizmie jacuzzi i wir wody zabiera ich z powrotem do lat 80. Teraz muszą zrekonstruować jeden dzień swojej przeszłości, by nie spowodować zaburzeń w czasoprzestrzeni i móc bezpiecznie wrócić do swojego życia. Szkopuł w tym, że nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki i w życiorysy bohaterów wkrada się nieubłagany chaos…
Wątpię, by owe rozwiązania fabularne, które są, delikatnie mówiąc, pozbawione finezji, zdołały przekonać choćby naiwnego fana produkcji Disneya. Bo przecież stara poczciwa lampa Alladyna ma w sobie więcej magii niż wynalazek zaczarowanej wanny, która działa jak wehikuł czasu. Tym gorzej owej ryzykownej koncepcji robi słaba gra aktorów (co się dzieje z Cusackiem?), którzy ograniczają się do uniesienia brwi i wulgarnych okrzyków, a potem przechodzą nad fenomenem podróży w czasie do porządku dziennego. Kolejnym słabym punktem Jutro będzie futro są właśnie owe wulgaryzmy, które jakoś się nie przegryzają z infantylną fabułą filmu. Magiczne bąbelki, a w nich przygnębiający degenerat, który chce gwałcić wszystko, co nie ucieka na drzewo — te dwie stylistyki po prostu do siebie nie pasują, dlatego przez cały seans widza nie opuszcza wrażenie estetycznego zgrzytu. Może jeszcze dałoby się coś tu uratować, gdyby twórcy umieli wykorzystać komediowy potencjał motywu zderzenia czasów. Niestety żarty z zacofanych lat 80. rozczarowują, są nieefektowne i ograniczają się do pytań w stylu "A co to takiego e-mail?". Zresztą porównanie epok stanowi jedynie dalszy plan, w centrum akcji — tak jak to było w Powrocie do przyszłości - znajdują się bowiem perypetie bohaterów zmuszonych działać według określonego wzoru. Problem w tym, że owe perypetie nie śmieszą, ale zaledwie powodują sporadyczne uniesienia kącików ust, znacznie częściej budząc za to politowanie. Bo prawie wszystkie główne węzły akcji są tu przecież efektem kopiowania starych pomysłów (włącznie z motywem zanikającego obrazu siostrzeńca i wykorzystaniem aktorskiego emploi Crispina Glovera). Gwoździem do trumny Jutra… jest jednak bez dwóch zdań przesłodzony happy end. Ma się wrażenie, że reżyser filmu — niejaki Steve Pink, który w latach 80. sam był dwudziestolatkiem — też odleciał we wspomnienia, zapominając, że dziś trzeba się bardziej wysilić, by zaskoczyć publiczność. Poza tym to, co uchodziło za fajne w epoce plastikowego disco, dziś wypada po prostu tandetnie. I chyba właśnie ten przymiotnik najlepiej podsumowuje różne aspekty recenzowanego filmu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze