„Whiplash”, Damien Chazelle
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuJeden z najgłośniejszych, najczęściej nagradzanych filmów 2014 roku. Faworyt krytyków, który przekonał też publiczność. Co cieszy, zwłaszcza, że pierwsze informacje o „Whiplash” (np. streszczenie) mogą odstraszać. Choćby dość hermetyczną tematyką. Powiedzmy to od razu: nie trzeba być fanem muzyki (czy w szczególności jazzu), by zachwycić się filmem Chazelle’a.
Jeden z najgłośniejszych, najczęściej nagradzanych filmów 2014 roku. Faworyt krytyków, który przekonał też publiczność. Co cieszy, zwłaszcza, że pierwsze informacje o „Whiplash” (np. streszczenie) mogą odstraszać. Choćby dość hermetyczną tematyką. Powiedzmy to od razu: nie trzeba być fanem muzyki (czy w szczególności jazzu), by zachwycić się filmem Chazelle’a.
Bohaterem jest 19-letni perkusista, Andrew (Miles Teller). Zakochany w muzyce jazzowych mistrzów, napędzany marzeniem, by dołączyć do grona najlepszych muzyków świata zostaje uczniem prestiżowego konserwatorium na Manhattanie. Ale na tym jego ambicje się nie kończą: chce grać w legendarnej szkolnej orkiestrze prowadzonej przez kontrowersyjnego dyrygenta, Terrenca Fletchera (znany m.in. ze „Spider Mana”, „Juno”, czy „Oz” J.K. Simmons). „Kontrowersyjny” to zresztą eufemizm: Fletcher jest agresywnym psychopatą, sadystycznym sierżantem, narcystycznym trenerem geniuszy. Swoich uczniów obraża, zastrasza, upokarza i terroryzuje. Funduje im swoistą psychodramę (m.in. szczuje jednych na drugich), bez wahania stosuje też przemoc fizyczną: wszystko, by adepci osiągnęli formalną doskonałość.
Z początku może się wydawać, że oglądamy film muzyczny, dokumentalny, kino inicjacyjne. Ale to pozory: „Whiplash” działa na widza niczym pierwszorzędny thriller. Chwilami nawet horror: dziwaczna relacja obu bohaterów przeradza się w konfrontację, konflikt, wreszcie w niebezpieczną grę. Śledzi się ją z zapartym tchem, ale chociaż nie brakuje tu zaskakujących wolt, czy zwrotów akcji to oczywiście thriller psychologiczny. Chazelle utrzymuje napięcie, ale opowiada oszczędnie. Liczą się każda scena, każdy dialog. Reżyser obnaża swoich bohaterów: nieśmiały Andrew ma zadatki na megalomana, Fletcher nosi w sobie ewidentne niespełnienie. Chazelle nie ocenia ich, w ogóle narrację prowadzi bez wyraźnej tezy i tym samym wygrywa. Bo mogła z tego wyjść np. banalna i po amerykańsku łzawa historyjka o realizowaniu marzeń, o gwarantującej sukces ciężkiej pracy itd. Tymczasem „Whiplash” jest niejednoznaczny. Opowiada o pasji, ale unika banału. Pokazuje konsekwencje zatracenia się, ryzyko stawiania wszystkiego na jedną kartę, samotność skupionych jedynie na owej pasji. Cenę jaką ponoszą Ci, którym się udało; ale też Ci, którym się nie powiodło. Bo Chazelle wychodzi z typowej dla sztuki opozycji pomiędzy talentem i pracą, intuicją i rzemiosłem, ale snując te rozważania (i unikając prostych wniosków) udaje mu się zajść o wiele dalej.
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/2fYG8Bb9Ymg/34_whiplash_34_-_zwiastun&autoplay=true[/Wrzuta]
A także wspaniale „pokazać” muzykę. Bo „Whiplash” to film bardzo zmysłowy, intensywny, eksponujący „fizyczną” stronę muzyki. Na pozór tradycyjnie sfotografowany w istocie jest technicznym majstersztykiem. Pomysłowy montaż (tak dźwięku, jak i obrazu) pozwala widzowi wejść w perspektywę wykonawcy, doświadczyć magii koncertu, poczuć emocje towarzyszące występom „na żywo”. Robi to naprawdę duże wrażenie, ale (na szczęście!) nie przysłania samej historii. Bo nie przeczę: jestem melomanem, kocham muzykę. Ale „Whiplash” to obraz uniwersalny: w podobnym duchu można by opowiedzieć o zmaganiach lekarza, sportowca, polityka, przedsiębiorcy… Chazelle udowodnił, że nieważne „o czym” się opowiada, ważne „jak” się to robi. I za to należą mu się wszystkie brawa, nagrody i wyróżnienia, jakimi od roku (polska premiera ma „tradycyjny” poślizg) jest obsypywany.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze