„Red 2”, Dean Parisot
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKontynuacja przeboju z 2010 („Red”), w którym grupa emerytowanych agentów CIA (m.in. Bruce Willis i John Malkovich) ścigana była przez własny wydział, jednocześnie ratując świat przed konsekwencjami międzynarodowego spisku. Nie inaczej jest i tym razem. „Red 2” śmieszny bywa raz po raz, amatorzy wszelkiej maści „ekranowej rozwałki” (pościgi, strzelaniny, eksplozje) też raczej narzekać nie będą. Jest głupio, ale wartko, kolorowo i dynamicznie. Rozrywka na miarę multipleksowego wiadra popcornu.
Kontynuacja przeboju z 2010 („Red”), w którym grupa emerytowanych agentów CIA (m.in. Bruce Willis i John Malkovich) ścigana była przez własny wydział, jednocześnie ratując świat przed konsekwencjami międzynarodowego spisku. Nie inaczej jest i tym razem. Autorzy WikiLeaks ujawniają powiązaną z naszymi bohaterami aferę z 1979 roku, ich dawni szefowie chcą ich jak najszybciej zlikwidować, w tym celu wynajmują m.in. najlepszego kilera na świecie, Han Cho Bai’a (Byung-hun Lee) i dawną znajomą ekipy Willisa, weterankę MI6, Victorię (Helen Mirren). Ścigane stare wiarusy nie będą miały zbyt wiele czasu, by dbać o własną skórę: terroryści są coraz bliżej odnalezienia zagubionej przez CIA na terenie ZSRR bomby atomowej. Miejsce jej ukrycia zna więziony od ponad 20 lat genialny naukowiec, profesor Bailey (Anthony Hopkins). Równie mocno co nasi bohaterowie pragnie dopaść go oficer KGB, dawna kochanka Mosesa (Bruce Willis), Katja (Catherine Zeta-Jones).
Hollywood od dawna kusi widzów gromadząc w kadrze jak najwięcej gwiazd. „Red 2” może pochwalić się naprawdę imponującym zestawem tzw. nazwisk (do wymienionych wypada dorzucić jeszcze m.in. Mary-Louise Parker (Nancy Botwin z „Weeds”) i Davida Thewlisa (Remus Lupin z „Harry’ego Pottera”). Na plakacie wygląda to oszałamiająco, na ekranie już nieco mniej. Willis od dawna gra jedną i tę samą postać, Malkovich i Parker tym razem przeszarżowują, ich autoironiczne kreacje wypadają najzwyczajniej sztucznie. Wiele świeżości wnoszą za to (nieobecni w „jedynce”): naprawdę zabawna Zeta-Jones i jak zwykle fenomenalny Anthony Hopkins. Skala przedsięwzięcia (poza gwiazdami oczywiście imponujący budżet, widowiskowe efekty specjalne itd.) nie jest w stanie przesłonić typowych dla sequelu wad. Już poprzednik z 2010 był typową, blockbusterową rozrywką, ale zgrabnie wypadały w nim konflikty wyrazistych charakterów, komizm działań niedopasowanej ekipy itd. „Dwójka” gra na tej samej nucie, ale dawnej świeżości już oczywiście nie ma. Zdarzają się naprawdę zabawne gagi, większość to jednak tzw. odgrzewane kotlety. Mocniej niż w przypadku „jedynki” drażni też umowny charakter całości. To oczywiście przede wszystkim komedia, wszelkie braki w logice scenariusza (teoretycznie) usprawiedliwia sama konwencja, ale twórcy posuwają się tu zbyt daleko. Nagromadzenie bzdur uniemożliwia wybudowanie jakiegokolwiek napięcia, prawdziwie karkołomne zwroty akcji nie zaskakują, perspektywa nuklearnej katastrofy też nie wprowadza choćby śladu tzw. nerwu. Kolejnym usprawiedliwieniem mógłby być komiksowy rodowód scenariusza, ale po sukcesach „Avengersów” czy „Iron Mana” nie jest to już żadne usprawiedliwienie.
Z drugiej strony wakacyjne superprodukcje rządzą się swoimi prawami. Mają przede wszystkim bawić. I nie przeczę: „Red 2” śmieszny bywa raz po raz, amatorzy wszelkiej maści „ekranowej rozwałki” (pościgi, strzelaniny, eksplozje) też raczej narzekać nie będą. Jest głupio, ale wartko, kolorowo i dynamicznie. Przy takich nazwiskach, budżecie itd. mieliśmy prawo oczekiwać rozrywki na miarę „Ocean’s Eleven”, wyszła rozrywka na miarę multipleksowego wiadra popcornu. Komu to nie przeszkadza, bawić się będzie dobrze: pośmiać się jak wspominałem można, nudy w blisko dwugodzinnej produkcji też w zasadzie nie ma.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze