"Rasa mystica", Piotr Ibrahim Kalwas
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKształt „Rasa mystica” przypomina bloga, wsadzonego między okładki - pełno tu luźnych dygresji i cytatów. To dzieło bardzo intymne. Mamy więc podróż do Indii, książek i wspomnień. Kalwas, zaczytany w Kapuścińskim, przyjmuje jego metodę osobistego reportażu i próbuje zrobić z nią coś swojego. Uzyskuje wędrówkę w głąb samego siebie. Indie stają się wehikułem do samopoznania i powrotu ku wspomnieniom.
Kalwas to ciekawy facet: ma przeszłość w zespole punkowym, pisał scenariusze do „Świata według Kiepskich”, menedżerował restauracjom, teraz podróżuje i pisze książki. Od kilku lat jest praktykującym muzułmaninem, co musi być nielichym wyzwaniem ze względu na czasy i kraj, w którym żyje.
Często rozmawiam z pisarzami, sam wklepałem w kompa parę książek i mniej więcej wiem, jak to jest – pierwsze strony najczęściej są pisarskim koszmarem. Opowieść jeszcze nie zassała, rozkręca się powoli, potrzeba kilkunastu, kilkudziesięciu tysięcy znaków by wskoczyć na tory. Najczęściej, początki się kasuje i pisze na nowo. Piotr Ibrahim Kalwas zdaje sobie z tego sprawę i wybiera oryginalne rozwiązanie: pierwsze strony „Rasa mystica” to rozbiegówka ale w pełni świadoma. Kalwas wprost mówi, że mu trudno, stawia pierwsze, niezgrabne słowa, z których wyłania się historia jego mieszkania, gdzie żył w dzieciństwie i które, jako dorosły facet, odkupił. Niemałym wysiłkiem przywrócił mu wygląd sprzed lat kilkudziesięciu, montując stare kontakty, stawiając meblościankę – facet, który świadomie rezygnuje z płaskich telewizorów, mebli o opływowych kształtach, żarówek świecących z podwieszanego sufitu — musi być trochę dziwny, myślimy. A potem ten gość zabiera nas w podróż do Indii.
Trudno tę książkę czytać bez kontekstów, jeszcze trudniej podejść do niej jako zwyczajnej relacji z wycieczki. Indie są jakie są — brudne i fascynujące, to miejsce gdzie młodzi w zachodnich ciuchach piją colę w kafejkach internetowych, obok pełzają nadzy eremici, ludzie podpalają sobie włosy, za oknem brzmi skrzek małp, wszędzie pełzają pluskwy, można zaprzyjaźnić się z jaszczurką. No i przywyknąć do biegunki, na którą pomaga tylko wygazowana cola w małej butelce.
Od tej, opisanej w poetyce snu podróży odchodzą sznurki – najpierw filozofowie ze wskazaniem na Heideggera i św. Augustyna. Dalej, warszawskie mieszkanie, wspomnienia z Polski, podejrzane z indyjską codziennością. Jest jeszcze Ryszard Kapuściński, oczywisty mistrz Kalwasa, a całą „Rasę..” można odebrać jako swoistą dedykację dla autora „Hebanu”. Wreszcie, bogowie, duchy, święci, Bóg Jedyny, w którego Kalwas, polski muzułmanin, przecież nie wątpi.Mamy więc podróż do Indii, książek i wspomnień. Kalwas, zaczytany w Kapuścińskim, przyjmuje jego metodę osobistego reportażu i próbuje zrobić z nią coś swojego. Tu uzyskujemy kolejny wymiar jego podróży, tym razem głęboko intymną wędrówkę w głąb samego siebie. Indie stają się wehikułem do samopoznania, powrotu ku wspomnieniom wydawałoby się zupełnie oderwanym – jak miłość z czasów szkolnych. I ślicznie.
Ten pomysł na książkę utrudnia jej jednoznaczną ocenę. Dla kogo ona powstała? Zainteresowani warunkami życia na subkontynencie cisną nią w kąt, bo na diabła im Warszawa i filozofowie? Inni znów będą się wściekać o wieloakapitowe podróże do wnętrza i stwierdzą jeszcze, że Kalwas obiecał orient i mistykę, a wpycha się na plan pierwszy ze swoimi mentalnymi bebechami. Po części to prawda.
Do tego, kształt „Rasa mystica” żywo przypomina bloga, wsadzonego między okładki (kto wie, może tak książka powstała), pełno tu luźnych dygresji, cytatów podanych in extenso. I znów, jedni zaakceptują taką formę, inni wzgardzą. Szkoda jedynie, że nieustannie brzmi wołanie o tolerancję w naiwnym, choć szczerym stylu, jakby autor zupełnie nie zdawał sobie sprawy z zawirowań współczesności, której tak bacznie się przygląda.
Ocena jest trudna, ciężko bowiem punktować zwierzenia – to dobre, a to nam nie podchodzi. Jest to dzieło osobne, bardzo intymne, nie każdy by je docenił, ale myślę, że Kapuściskiemu by się spodobało. To największy komplement, jaki dla Piotra Ibrahima Kalwasa potrafię wymyślić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze