„Tylko Bóg wybacza”, Nicolas Winding Refn
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuOdpowiedzialna za „Drive” ekipa zaatakowała ponownie. „Tylko Bóg wybacza” firmują: ten sam reżyser (Winding Refn), autor kultowego soundtracku (Cliff Martinez) i oczywiście odtwórca głównej roli: Ryan Gosling. Reżyserowi gratuluję odwagi (bo przyznaję: nie ma tu odcinania kuponów), ale wizytę w kinie zdecydowanie odradzam.
Sceptycznie odnosiłem się do histerii wokół „Drive”. Mistrzowska forma, sprytnie poutykane cytaty, sentyment za kolorowymi eighties: Refn wiedział jak zrobić film, który będzie się podobał. A, że treść okazała się zbędna… już wtedy próbowałem tłumaczyć, że to jedynie miłe dla oka efekciarstwo. Że „król jest nagi”. Ale w takich sytuacjach najlepiej poczekać na kolejny obraz domniemanego „mistrza”. I jest! Odpowiedzialna za „Drive” ekipa zaatakowała ponownie. „Tylko Bóg wybacza” firmują: ten sam reżyser (Winding Refn), autor kultowego soundtracku (Cliff Martinez) i oczywiście odtwórca głównej roli: Ryan Gosling.
Fabuła jest tu (czy może bardziej chce być) jedynie metaforą, punktem wyjścia do szerszych rozważań. Współczesny Bangkok. Julien (Ryan Gosling) jest właścicielem klubu organizującego walki w stylu tajskiego boksu. To jedynie przykrywka dla prawdziwego rodzinnego biznesu, czyli handlu narkotykami na międzynarodową skalę. Któregoś dnia brat naszego bohatera, Billy (Tom Burke) gwałci i zabija młodocianą prostytutkę. Kapitan lokalnej policji, Chang (Vithaya Pansringarm) aresztuje Billy’ego i oddaje go w ręce ojca zamordowanej, ten ostatni dokonuje zemsty. Dalej mścić chce się już Julien, kiedy poznaje prawdę traci zapał, ale z krwawej vedetty rezygnować nie zamierza szefowa gangu, matka obu braci, Crystal (Kristin Scott Thomas).
Brzmi nieco bełkotliwie, prawda? I tak właśnie też jest. Wyśmiany i wygwizdany w Cannes Refn ambicje miał niemałe. Gęsto tu od symboli i archetypów, cała historia chce być i biblijną przypowieścią o naturze zła, i psychoanalityczną opowieścią o kompleksie Edypa, i analizą męskości jako takiej (w stylu „pomiędzy kryzysem a atawistyczną potrzebą brutalności”) i antycznym dramatem z jego nieuniknionym konfliktem… wymieniać można jeszcze długo. Wszystko są to jedynie mgliste sugestie, zagadnienia z którymi Refn zwyczajnie sobie nie poradził. „Tylko Bóg wybacza” tonie pod ich ciężarem. Z każdą chwilą film staje się coraz bardziej pretensjonalny, niespójny, coraz mocniej czujemy, że tym razem reżyser – niestety – nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Załatać ma to wszystko niezwykły talent Refna do stylizacji. I nie przeczę: halucynacyjne, zalane czerwonym światłem zdjęcia mają swoją urodę. Absolutną rewelacją okazuje się Kristin Scott Thomas. Nie od dziś wiadomo, że to wybitna aktorka, ale tym razem wreszcie odmieniona, podana w popkulturowym, mocno przerysowanym stylu. Szaleje też Pansringarm: Refn przeznaczył mu bez mała demiurgiczną rolę brutalnego demona o czystym sercu, tego który „nie chce, ale musi”. Azjatycki aktor wykorzystuje ją, by wykonać dziwaczną (ale sugestywną) szarżę. Na piątkę sprawdził się też Martinez: to w zasadzie muzyczny „Drive” wzbogacony o orientalne skale, ale nie przeczę: muzyka może się podobać.
Wszystko to (niestety!) nie ratuje filmu. Trwający niespełna 90 minut obraz dłuży się niemiłosiernie, gubi we własnej chaotyczności, coraz bardziej irytuje. Refn nieświadomie funduje nam swoistą definicję pseudo sztuki. Tworzenie zasłony dymnej z symboli, sugerowanie nieobecnych treści itd. zarzucano już największym (m.in. Bergmanowi, Tarkowskiemu). Ale krytykom szło wtedy o prowokację, wzniecenie dyskusji. U Refna konflikt pomiędzy aspiracjami a samym filmem jest tak ewidentny, że tym razem królewską nagość dostrzegą nie tylko dzieci. Na szczególnie gorzką pigułkę powinni przygotować się ci, którzy znajomość z Refnem zaczęli od „Drive”. W kultowym poprzedniku „Tylko Bóg wybacza” pustkę zręcznie maskował precyzyjny scenariusz Amini’ego. Na własną rękę Refn serwował już wcześniej podobnie pretensjonalne bzdury (choćby w „Valhalla Rising”) tyle, że tym razem zobaczy je cały świat. Reżyserowi gratuluję odwagi (bo przyznaję: nie ma tu odcinania kuponów), ale wizytę w kinie zdecydowanie odradzam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze