„Z miłości do gwiazd”, Laetitia Colombani
DOROTA SMELA • dawno temuKomedia obyczajowa. Mamy tu satyrę społeczną, której ostrze skierowane jest przeciw obsesji naszych czasów - zagrożonej prywatności. Bohater filmu to typowy natrętny psychol, uzbrojony w nowoczesne media i kompletnie bezkarny. Ma niemałe kłopoty z własną rodziną. Słowem - mistrz związków wirtualnych. Refleksja psychosocjologiczna w połączeniu z atrakcyjną obecnością autentycznych diw francuskiego kina sprawiają, że film ogląda się z uśmiechem na twarzy.
Komedia obyczajowa z kraju nad Sekwaną, gdzie obok win i serów ceni się także rodzimy przemysł filmowy oraz jego gwiazdy. Zdarzają się jednak tacy, których uwielbienie dla ludzi filmu przeradza się w niezdrowy nałóg. To właśnie przypadek Roberta — niepozornego i wyłysiałego czterdziestoparolatka, którego cała energia życiowa ukierunkowana jest na śledzenie i podglądanie trzech aktorek: niemłodej już diwy ekranu, seksbomby francuskiej kinematografii i wschodzącej gwiazdki. Robert wie na ich temat wszystko, a nawet więcej. Nie tylko z zapamiętaniem kibicuje ich karierom, ale wręcz nimi manipuluje. To w wyniku jego zabiegów jedna z pań rozstaje się ze swoim kochankiem, a inna dostaje angaż w filmie. Całkiem nieźle jak na prostego sprzątacza, który kompletnie nie radzi sobie z własnym życiem osobistym i korzysta z pomocy kociego psychologa. Prawdziwe kłopoty zaczynają się jednak, kiedy zjednoczone na planie jednego filmu aktorki odkrywają prawdę i postanawiają raz na zawsze zniechęcić natręta.
Francuska komedia, która wyewoluowała z teatru molierowskiego, bazowała zawsze na talencie wielkich aktorskich osobowości. Ale odkąd zabrakło Fernandela, Bourvila czy de Funèsa, nie pojawia się nikt, kto mógłby ich zastąpić. Jest kilku pretendentów do tytułu komika: ciamajdowaty Alain Chabat albo od czasu do czasu Gerard Depardieu, ale to tylko jedna z jego licznych twarzy. Jedynym kandydatem na godnego następcę wspomnianych tu luminarzy gatunku jest aktor-scenarzysta Jean-Pierre Bacri, którego rodzaj ekspresji nieco przypomina ten de Funèsa. Natomiast popularny ostatnio we Francji Kad Merad (Robert) na tym tle prezentuje się trochę nijako. To aktor, którego polski widz kojarzy z filmu Jeszcze dalej niż Północ, minimalistyczny w swojej ekspresji everyman, grający kilkoma minami, który raczej wykorzystuje komizm zawarty w scenariuszu, aniżeli kreuje go samodzielnie. Można go polubić i za chwilę można o nim zapomnieć. Niestety to samo dotyczy omawianego tu filmu.
Z miłości do gwiazd to historia o sporym potencjale wyjściowym: mamy tu satyrę społeczną, której ostrze skierowane jest przeciw obsesji naszych czasów — zagrożonej prywatności. Bohater filmu to typowy natrętny psychol, uzbrojony w nowoczesne media i kompletnie bezkarny. Sam ma niemałe kłopoty z własną rodziną, bo prawdziwe relacje i proza codzienności go przerastają. Słowem — mistrz związków wirtualnych.
Refleksja psychosocjologiczna w połączeniu z atrakcyjną obecnością autentycznych diw francuskiego kina sprawiają, że film Laetitii Colombani ogląda się z uśmiechem na twarzy. Przynajmniej w dwóch trzecich, bo potem coś zaczyna się psuć. Wątek natręctwa i voyeuryzmu niespodziewanie się urywa, a ludzkie przywary okazują się cnotami. Wychodzi na to, że świr to tak naprawdę poczciwy dobroczyńca, a egocentryczne gwiazdy skrywają pod trykotami złote serca. Szkoda, że twórcy, zamiast czerpać z tradycji własnego kraju, postanowili iść na łatwiznę, jawnie wzorując się na Hollywood i celując w kasowy sukces. Zamiast opowiadać o życiu, zaserwowali nam szablonowy happy end.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze