"Wykolejony", reż. Mikael Hafstrom
DOROTA SMELA • dawno temuDopóki łańcuch przyczynowo-skutkowy zaciska się jak pętla wokół szyi bohatera, dopóty scenariusz zdaje się istnym popisem konsekwencji i realizmu. Jak to jednak w amerykańskich produkcjach bywa – nasz niepozorny pechowiec nagle przechodzi przemianę i z zaszczutej ofiary przeistacza się w kutego na cztery nogi mściciela. To pęknięcie w strukturze filmu niestety pogłębia się aż do końca, a kulminacyjna scena wprost woła o pomstę do nieba.
Przesadą jest porównywanie każdego ambitniejszego thrillera do twórczości Hitchcocka. Choć z drugiej strony, ponieważ to właśnie Brytyjczyk wymyślił ów gatunek, filmy skrojone według zasady suspensu są niejako spuścizną po jego obrazach takich jak Marnie, Zawrót głowy czy Północ, Północny Zachód.
Wykolejony nie od razu zdradza swoją wewnętrzną konstrukcję. Mikael Hafstrom — reżyser doskonałego Zła - wie, jak starannie budować atmosferę i stopniować napięcie. Zaczyna się jak wysokiej próby kino obyczajowe. Charlie, nieco wypalony, ale wciąż atrakcyjny menedżer kreatywny dużej agencji reklamowej, poznaje w kolejce podmiejskiej ponętną japiszonkę Lucindę, wysoko postawioną pracowniczkę banku. Zapowiada się na romans i podwójną zdradę, jako że nieznajomi z pociągu nie ukrywają przed sobą zdjęć dzieci w portfelach.
Najwyraźniej coś jednak szwankuje w ich obrzydliwie wzorowych życiorysach, będących pasmem sukcesów i ilustracją dobrobytu. Ona prawie nie widuje męża – brokera giełdowego, on ucieka od dramatu przewlekle chorej córeczki. Flirt, który od pierwszej chwili wisi w powietrzu, oboje postanawiają pociągnąć dalej, poza granice przyzwoitości i higieny przelotnych kontaktów. Po krótkim i treściwym lunchu on dzwoni do żony ze starą śpiewką o nadgodzinach i zabiera nową znajomą na drinka. Po obficie zakrapianym alkoholem wieczorze jest już tylko kwestią czasu, kiedy dojdzie między nimi do zbliżenia intymnego. Ona się jeszcze wahana, ostatecznie jednak sama wybiera hotel, w którym bez ceregieli wpada mu w objęcia.
Tu następuje nagły zwrot akcji. Zamiast erotycznych igraszek grzesznych małżonków dostajemy scenkę z Nieodwracalnego rodem – nad niedoszłymi kochankami pojawia się zarośnięta i zakapturzona twarz Vincenta Cassela, który wymachując rewolwerem, masakruje Charlesa i gwałci Lucindę, a następnie ulatnia się z ich portfelami. Scena ma w sobie siłę dramatu, sugestywnie zagrana poraża dosłownością i wbija w fotel. Nad wszystkim unosi się widmo kary boskiej, powietrze ciężkie jest od traumy i wyrzutów sumienia, ziemia drży od zgrzytania zębów, słowem — materiał wprost idealny dla Kieślowskiego, gdyby żył i chciał jeszcze raz nakręcić Dekalog .
To dopiero początek filmu, którego podtytuł mógłby brzmieć: “zawsze może być gorzej”. Bohater tej tragedii będzie jeszcze przez długi czas płacił za akt niewierności; wkręcany w matnię morderczych intryg znajdzie się między młotem a kowadłem. Szantażowany przez bandziora, błagany przez zgwałconą kochankę, by nie zawiadamiał policji, zmuszony zostanie ukrywać swój ponury wybryk i jego konsekwencje przed własną rodziną i malwersować pieniądze agencji, w której pracuje. Światełkiem w tunelu wyda się przez chwilę wprowadzenie w sprawę kumpla z półświatka, który miałby wybić gangsterowi z głowy dalsze roszczenia Kiedy jednak to ostatnie koło ratunkowe utonie w bajorze przemocy, problemy dalej będą się mnożyć ze zdwojoną siłą, bo Charlie będzie miał dodatkowo na karku nieustępliwego czarnego detektywa z wydziału zabójstw i status podejrzanego o morderstwo. Ale oto w chwili, kiedy wykaraskanie się z kłopotów będzie się już zdawało niemożliwe, Charles przeżyje nagłe olśnienie. Tym samym skończy się romans reżysera z Hitchcockiem i zacznie regularne Hollywood.
Wykolejony wypada z torów starannie konstruowanego realizmu i stacza w przepaść złego smaku. Znów pozostaje tylko żałować, że film, który mknął po dobrze naoliwionych szynach akcji napędzany suspensem i psychologiczną wiarygodnością, nie dojechał do stacji końcowej. Wniosek: można zaryzykować wyprawę do kina dla świetnego aktorstwa Clive’a Owena, Jennifer Aniston i Vincenta Cassela. Oni w odróżnieniu od reżysera trzymają fason do samego końca .
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze